czwartek, 31 października 2013

Przewodnik nowej generacji

Wczoraj napisałem o książce, którą każdy z Was może ze sobą wziąć. Posłuży ona jako znakomita pomoc w czasie naszej podróży. Dziś chciałbym Was zaprosić na stronę, dzięki której możecie zwiedzić wirtualnie najważniejsze miejsce chrześcijaństwa - Bazylikę Bożego Grobu. W jej wnętrzu znajduje się pusty grób, w którym złożone było Ciało Jezusa po zdjęciu z Krzyża, jak również sama skała Golgoty z miejscem Ukrzyżowania.

Warto poświęcić chwilę na taką wirtualną wycieczkę, żeby wiedzieć, na co zwrócić uwagę, gdy już niedługo będziemy wspólnie zwiedzać tę świątynię. Zazwyczaj jest tam bardzo wielu turystów i pielgrzymów. W tłoku nietrudno nie zwrócić uwagi na niektóre ważne szczegóły. Warto więc się przygotować korzystając ze współczesnej techniki.

TUTAJ znajdziecie link do wirtualnego przewodnika. Po kliknięciu czerwonej kropki pojawi się opis w czterech językach. Po kliknięciu szarej kropki można "wejść" do wnętrza danego pomieszczenia.

Miłego zwiedzania komputerowego - a już niedługo prawdziwego!

środa, 30 października 2013

Najlepszy przewodnik

W każdej podróży potrzebny jest przewodnik. Chodzi nie tylko o to, żeby się nie zgubić czy żeby łatwo odnaleźć drogę do hotelu. Dzięki przewodnikowi możemy zwrócić uwagę na rzeczy, które mogą nam łatwo umknąć, gdy nie będziemy wiedzieć, na co zwrócić uwagę.

Chciałbym Wam zaproponować lekturę przewodnika niezwykłego. Jego autor żył ok. 2000 lat temu. Był Grekiem, lekarzem z Aleksandrii. Jego przewodnik po całej oikoumene, czyli cywilizowanym świecie wokół Morza Śródziemnego, ma dwa tomy. Dla nas najważniejszy będzie tom pierwszy, gdyż opowiada o miejscach, jakie będziemy zwiedzać podczas naszej wyprawy: o Nazarecie, Betlejem, Ain Karem, okolicach Jeziora Galilejskiego, Jerychu, Pustyni Judzkiej, a wreszcie o samej Jerozolimie.

Istnieje wiele wydań tego przewodnika w języku polskim, jak również we wszystkich chyba językach świata. Co więcej, jestem pewien, że i na Waszej półce z książkami on się znajduje. A gdyby go tam nie było, zawsze można znaleźć jego tekst w internecie - na przykład TUTAJ.

No to teraz już wszystko wiecie :)

Św. Łukasz pisał swoją relację o życiu Jezusa dla chrześcijan pochodzących z pogaństwa, którzy stosunkowo niewiele wiedzieli o Biblii Hebrajskiej. Dlatego ta Ewangelia jest chyba najłatwiejsza na początek lektury Biblii i może znakomicie posłużyć jako przewodnik po Ziemi Świętej w wielu wymiarach - zarówno duchowym, jak i historycznym czy topograficznym. Na własnej skórze będziecie mogli doświadczyć, jak duże są odległości opisywane na kartach Łukaszowego przewodnika - choćby między Nazaretem a Betlejem czy między Jerozolimą a Jerychem. Chodząc czy jadąc autokarem będziecie mogli czytać o wydarzeniach, jakie w odwiedzanych miejscach działy się 2000 lat temu. Choć budowle się zmieniły, to krajobraz pozostał.

Jeśli zajrzycie na stronę z Ewangelią św. Łukasza, zobaczycie poniżej tekstu trzy rodzaje komentarza. Mogą one być pomocą przy lepszym zrozumieniu tekstu. Z pewną taką nieśmiałością zwracam Waszą uwagę na "Komentarz Biblijny", który wyszedł spod mojego pióra (czy właściwie klawiatury).

TUTAJ z kolei znajdziecie garść historycznych informacji o naszym przewodniku i jego autorze.

Miłej lektury!

wtorek, 29 października 2013

Porównanie kosztów życia w Polsce i w Izraelu

Dla ciekawskich znalazłem stronę internetową, na której możecie znaleźć porównanie kosztów życia w Krakowie i w Jerozolimie. Strona jest co prawda po angielsku, ale łatwo można przetłumaczyć nazwy produktów na polski korzystając z Tłumacza Google, choć czasem tłumaczenie będzie dość śmieszne ;) Najwyraźniej nawet dla Google "polska język, trudna język"

A oto link do porównania kosztów życia LINK

Proste pytania

Czy stęskniliście się trochę za wpisami na blogu? ;) Ostatni weekend miałem dość mocno zajęty, stąd milczenie.

Z kalendarza wynika, że już za 11 dni spotkamy się na lotnisku Ben Guriona w Tel Awiwie. Nie zapomnijcie wziąć ze sobą paszportów! ;) Można też na wszelki wypadek zrobić fotokopię strony paszportu ze zdjęciem i Waszymi danymi, i mieć ją w kieszeni.

Kilka osób zadało mi pytania, na które postaram się odpowiedzieć na blogu. Ale zanim to zrobię, możecie mi zadać dodatkowe pytania - tak, żeby wszystkie odpowiedzi znalazły się w tym samym miejscu. Jeśli macie jakieś pytania, wpiszcie je w komentarzu lub prześlijcie je mejlem na mój adres.

A oto kilka pytań, które już zadaliście, a na które odpowiem podczas weekendu:

1. Czy w hotelach są suszarki do włosów?
2. Czy jest bezpiecznie?
3. Czy dadzą nam coś do jedzenia i do picia w samolocie?
4. Ile kosztuje paczka papierosów?
5. Czy w naszym autobusie będzie toaleta?
...

Czekam na Wasze pytania :)

piątek, 25 października 2013

Plan podróży uaktualniony

Ciągle jeszcze mogą pojawić się małe przesunięcia w programie, jeśli chodzi na przykład o kolejność odwiedzania miejsc.

1 dzień, 9 XI (sobota): KRAKÓW – KATOWICE – TEL AVIV – NAZARET 

Zbiórka w Krakowie 4:30 na parkingu przy ul. Królewskiej naprzeciw Biprostalu. Przejazd autokarem na lotnisko w Katowicach-Pyrzowicach. Zbiórka na lotnisku o 6:30. Odprawa. Wylot do Tel Avivu o godz. 9:00, lot ENT 261. Lądowanie w Tel Avivie o godz. 13:50. Przejazd przez Cezareę Nadmorską. Obiadokolacja i nocleg w Nazarecie.

2 dzień, 10 XI (niedziela): GÓRA TABOR – KANA GALILEJSKA – NAZARET  

Śniadanie. Specjalnymi busami wjedziemy na  Górę Tabor, gdzie miało miejsce Przemienienie Pańskie. Przejazd do  Kany Galilejskiej, gdzie Jezus dokonał pierwszego cudu. Nazaret – miejsce dzieciństwa Jezusa i wizyta w Kościele Zwiastowania oraz w Domu św. Józefa. Msza św. o 15:00 w kościele św. Józefa. Obiadokolacja i nocleg w Nazarecie.

3 dzień, 11 XI (poniedziałek): GÓRA BŁOGOSŁAWIEŃSTW – KAFARNAUM – TABGHA

Śniadanie. Przejazd na Górę Ośmiu Błogosławieństw z kaplicą upamiętniającą Kazanie na Górze. Tabgha - kościół cudownego rozmnożenia chleba i ryb, Kościół Prymatu św. Piotra na brzegu Jeziora Galilejskiego. Rejs statkiem po Jeziorze Galilejskim i obiad (ryba św. Piotra). Kafarnaum – zwiedzanie miasta Pana Jezusa. Msza św. o 15:00 w Kafarnaum, w kościele św. Piotra. Przejazd na obiadokolację i nocleg do Betlejem (czas przejazdu ok. 3 godz.).

4 dzień, 12 XI (wtorek): JEROZOLIMA – BETLEJEM

Śniadanie. Betlejem, miejsce narodzenia Pana Jezusa. Bazylika Narodzenia Pańskiego, Grota św. Hieronima, Grota Mleczna. Msza św. o 10:00 w kościele św. Katarzyny przy Bazylice Narodzenia. Pole Pasterzy. Przejazd na Górę Oliwną ze wspaniałym widokiem na Stare Miasto. Meczet Wniebowstąpienia i kościół Pater Noster – Ojcze Nasz, Dominus Flevit – Pan Zapłakał, przejście do Ogrodów Getsemani i Bazyliki w Ogrodzie Oliwnym. Obiadokolacja i nocleg w Betlejem.

5 dzień, 13 XI (środa): JEROZOLIMA

Śniadanie. Przejazd do  Jerozolimy. Zwiedzanie Placu Świątynnego z meczetami Kopuła Skały i Al Aksa (zależnie od sytuacji politycznej). Kościół św. Anny i sadzawka Betesda,  kaplica Biczowania i Włożenia Krzyża. Msza św. w Kaplicy Biczowania o 11:00.  Droga Krzyżowa ulicami Starej Jerozolimy. Bazylika Grobu Bożego. Czas wolny na Starym Mieście. Ściana Płaczu. Powrót do hotelu w Betlejem. Obiadokolacja i nocleg w Betlejem.

6 dzień, 14 XI (czwartek): JERYCHO – QUMRAN – MORZE MARTWE

Śniadanie. Msza św. w Jerychu, w kościele Dobrego Pasterza o 9:00. Jerycho – zwiedzanie pozostałości najstarszego miasta na świecie (10 tysięcy lat). Góra Kuszenia i Sykomora – drzewo Zacheusza. Qumran – miejsce odkryć starożytnych rękopisów. Obiad.  Morze Martwe – największa depresja na świecie, plażowanie i kąpiel. Przejazd do Betanii – Sanktuarium św. Łazarza, Marii i Marty. Obiadokolacja i nocleg w Betlejem.

7 dzień, 15 XI (piątek) : JEROZOLIMA

Śniadanie. Przejazd do Ain Karem – Sanktuaria Nawiedzenia św. Elżbiety i narodzenia Jana Chrzciciela. Następnie Góra Syjon – kościół In Gallicantu, Wieczernik, kościół Zaśnięcia N.M.Panny.  Klasztor św. Szczepana (dominikanów). Msza św. o 17:00 w kościele św. Szczepana. Obiadokolacja i nocleg w Betlejem.

8 dzień, 16 XI (sobota) : TEL AVIV – KATOWICE – KRAKÓW 

Transfer na lotnisko w Tel Awiwie – odprawa, odlot do Katowic o godz. 14:45, lot ENT 408. Planowy przylot godz. 17:30. Przejazd autokarem do Krakowa w to samo miejsce, skąd autokar odjeżdżał.

czwartek, 24 października 2013

Wasza linia lotnicza

Jak zauważyliście już pewnie po numerach Waszych lotów, polecicie samolotem linii Enter Air. Jest to polska linia lotnicza obsługująca rejsy czarterowe. Powstała w 2009 r., a jej samoloty zaczęły latać w 2010 roku. W tej chwili posiadają 12 samolotów, w tym 8 Boeingów 737-400 i 4 (najnowocześniejsze w Polsce!) Boeingi 737-800. Informacje o ich flocie znajdziecie TUTAJ.

Ta linia pozwala na zabranie jednej sztuki bagażu rejestrowanego o wadze do 20 kg., który poleci w luku bagażowym, oraz jednej sztuki bagażu podręcznego o wadze do 5 kg. TUTAJ znajdziecie trochę praktycznych informacji na temat odprawy na lotnisku w Katowicach.

Przypominam, że w bagażu podręcznym nie mogą się znajdować płyny/kremy/pasty/dezodoranty/perfumy w pojemnikach większych niż 100 ml. Najprościej wszelkie płyny, jakie ze sobą wieziecie, włożyć do głównego bagażu. Szczegółowe informacje o zasadach przewozu płynów i innych przedmiotów w bagażu podręcznym znajdziecie na stronie Urzędu Lotnictwa Cywilnego.

A na koniec link do galerii ze zdjęciami samolotów Entera :)

środa, 23 października 2013

No to lecimy! :)

Dostałem właśnie informacje na temat Waszych lotów.

Wylatujecie z lotniska w Katowicach-Pyrzowicach w sobotę 9 listopada o 9:00, lot ENT 261. Lądowanie w Tel Awiwie jest przewidziane o 13:50.

Powrót do Polski jest planowany na sobotę 16 listopada, wylot z Tel Awiwu o 14:45, lot ENT 408. Lądowanie w Katowicach o 17:30.

Zbiórka w hali odlotów lotniska w Pyrzowicach o 6:30.

Ci, którzy jadą z Krakowa wspólnym autokarem, zbierają się na parkingu strzeżonym przed Biprostalem na ul. Królewskiej, wjazd od al. Kijowskiej (pod Rossmanem) o 4:30. Wyjazd o 5:00.


Wyświetl większą mapę


Na wszelki wypadek...

Obejrzyjcie dokładnie ten film. Pokazuje on, jak bezpiecznie wylądować boeingiem 737. Za sterami siedzi sekretarka z firmy zajmującej się szkoleniem pilotów, która sama nigdy nie pilotowała nawet malutkiego samolotu czy szybowca. Oczywiście znajomość angielskiego jest konieczna, żeby się porozumieć z kontrolerem lotu na ziemi.



Nigdy nie wiadomo, kiedy się przyda taka umiejętność ;) No i warto się nauczyć angielskiego!

PS. Nie bójcie się :) Takie sytuacje nie zdarzają się naprawdę :)

wtorek, 22 października 2013

Józef Flawiusz o upadku Masady

Józef Flawiusz to jeden z najważniejszych historyków żydowskich. Żył w I w. po Chr. Napisał m.in. "Wojnę żydowską", dzieło, w którym opisuje dzieje zmagań Żydów z Rzymianami w latach 66-73 po Chr. Poniżej zamieszczam jego opowieść o oblężeniu i zdobyciu Masady przez Rzymian. Warto zauważyć, że wodzem sił rzymskich był Flawiusz Silwa należący do tej samej rodziny, która potem adoptowała Józefa i dała mu rzymskie nazwisko.

2. Otóż wódz rzymski [Flawiusz Silwa] na czele swoich zastępów ruszył na Eleazara [ben Jaira]  i sykariuszów, którzy wraz z nim zajmowali Masadę. Szybko opanował całą okolicę i w najbardziej stosownych punktach rozmieścił załogi. Całą twierdzę otoczył murem, aby nikomu z oblężonych nie było łatwo zbiec, i powyznaczał ludzi do pełnienia straży. Potem sam wybrał miejsce możliwie najodpowiedniejsze do prowadzenia działań oblężniczych i rozbił na nim obóz. Znajdowało się ono tam, gdzie skała twierdzy zbliżała się do wznoszącej się tuż obok góry, lecz dowóz potrzebnych środków żywności nastręczał niemałe trudności. Nie tylko bowiem musiano ją sprowadzać z dalekai z wielkim mozołem wyznaczonych do tego zadania Żydów, ale nawet wodę trzeba było do [obozu] dowozić, gdyż w pobliżu nie było żadnego źródła.
Poczyniwszy więc takie przygotowania Silwa przystąpił do oblegania, które wymagało niemałej pomysłowości i trudu ze względu na siłę obronną twierdzy, której charakter przedstawiał się następująco.
3. Skałę o rozległym obwodzie i znacznej wysokości ze wszystkich stron oddzielają głębokie wąwozy. Z głębi, której dna oko nie dosięga, wyrastają tak strome urwiska, że nie przedostanie się tędy żadne żywe stworzenie. Wyjątek jedynie stanowią dwa miejsca, w których skała daje trudny zresztą dostęp na górę. Z tych dróg jedna wiedzie od Jeziora Asfaltowego na wschodzie, druga, którą łatwiej jest wstępować, od zachodu. Pierwszą nazywają „wężem", znajdując podobieństwo do niego w tym, że jest wąska i wije się ciągłymi zakrętami, załamuje się koło występów skalnych i często powraca do dawnego kierunku, znów nieco wydłuża się i z trudem pozwala posuwać się naprzód. Kto idzie tą drogą, musi na przemian mocno stawiać raz jedną, raz drugą nogę, bo inaczej grozi oczywista śmierć. Z obu stron bowiem zieje taka głębia, że groza jej wprawia w przerażenie największego śmiałka. Kiedy przejdzie się taką drogą trzydzieści stadiów, dociera się do wierzchu góry, która nie przechodzi w ostry szczyt, lecz tworzy jakby płaskowyż. Tu właśnie najpierw arcykapłan Jonates zbudował twierdzę i nazwał ją Masadą. Później król Herod z wielką gorliwością zajął się należytym urządzeniem tego miejsca. Dookoła całej górnej płaszczyzny wzniósł z białych głazów skalnych mur o obwodzie siedmiu stadiów, wysoki na dwanaście i szeroki na osiem łokci. Stało na nim trzydzieści siedem wież, z których każda sięgała pięćdziesięciu łokci. Można z nich było przejść do komnat pobudowanych wewnątrz wzdłuż całego muru. Płaszczyzną u szczytu żyzną i pulchniej szą od jakiejkolwiek innej gleby król oddał pod uprawę, aby ci, którzy by szukali ratunku pod osłoną murów tej twierdzy, nie cierpieli braku żywności, gdyby kiedyś nie można było ściągać jej z zewnątrz.
Zbudował także tam, poniżej muru biegnącego około szczytu, pałac królewski na zachodnim zboczu, zwrócony ku północy. Pałac obwiódł wysokim i potężnym murem, zaopatrzonym w cztery wieże narożne, wznoszące się na wysokość sześćdziesięciu łokci. Znajdujące się wewnątrz komnaty, krużganki i łaźnie miały różne wyposażenie i zbudowane były z wielkim przepychem. Wspierające kolumny wszędzie były blokami z jednego kamienia, a ściany i podłogi w komnatach wyłożone barwnymi kamieniami. W pobliżu każdego z miejsc zamieszkanych u góry, wokół pałacu i przed murem kazał w skałach wykuć liczne i obszerne zbiorniki do przechowywania wody, zapewniając taki jej dostatek, jaki mają ludzie korzystający ze źródeł. Z pałacu wiodło aż na samą płaszczyznę u szczytu wykopane przejście niewidoczne dla patrzących z zewnątrz. Ale nieprzyjaciołom niełatwo korzystać nawet z dróg widocznych. Ta, która biegła od wschodu, jest, jak powiedzieliśmy poprzednio, z natury niedostępna, drugą, z zachodu, Herod rozkazał w najwęższym miejscu zagrodzić wielką wieżą, której odległość od płaskowyżu wynosiła nie mniej niż tysiąc łokci. Wieży tej ani nie dało się obejść, ani też niełatwo było ją zdobyć. Nawet dla tych, którzy idąc tą drogą nie musieli się niczego obawiać, posuwanie się naprzód było wielce utrudnione. Oto jak owa twierdza była umocniona i przez naturę, i ludzką rękę przed napadami nieprzyjacielskimi.
4. Może większe jeszcze zdumienie budziła wielka obfitość i trwałość przechowywanych w twierdzy zapasów. Zgromadzono tu bowiem moc zboża, którego mogło zupełnie dobrze starczyć na długi czas, sporo wina i oliwy i prócz tego zebrano jeszcze znaczną ilość różnych nasion roślin strączkowych i daktyli. Wszystko to znalazł tutaj Eleazar, kiedy wespół z sykariuszami podstępnie zawładnął twierdzą w tak dobrym stanie, że w niczym nie ustępowało zapasom świeżo zgromadzonym. A przecież od czasu zmagazynowania ich do czasu zajęcia twierdzy przez Rzym upłynęło bez mała sto lat. Bo i Rzymianie zastali pozostawioną część płodów zupełnie dobrze zachowaną. Można bez obawy pomyłki przyjąć, że trwałość ta miała przyczynę we właściwościach powietrza, które na wysokości całego tego płaskowyżu jest wolne od zanieczyszczenia kurzem i brudem z ziemi. Znaleziono także takie mnóstwo rozmaitej broni, którą król tutaj złożył, że można było w nią zaopatrzyć dziesięć tysięcy mężów. Nadto były tu zasoby nie obrobionego żelaza, spiżu i ołowiu, co przygotowano na wypadek, gdyby nastały ciężkie chwile. Herod miał tę twierdzę zbudować jako miejsce schronienia dla siebie, ponieważ liczył się z dwojakim niebezpieczeństwem: ze strony narodu żydowskiego, żeby go nie chciano usunąć i przywrócić do władzy dawną dynastię, następnie, co było poważniejsze i groźniejsze — ze strony Egiptu, Kleopatry. Ta bowiem nie poniechała swoich zamiarów i nieraz zwracała się do Antoniusza, domagając się zgładzenia Heroda i prosząc o podarowanie jej królestwa judejskiego.I można by raczej dziwić się temu, że Antoniusz, choć był zupełnie zniewolony namiętnym uczuciem do niej, nie uległ wcale jej żądaniom niż temu, czemu nie można było spodziewać się po nim, że nie spełni jej życzenia. Żywiąc takie obawy umocnił Masadę, której zdobycie miało być dla Rzymian ostatnim zadaniem w wojnie z Żydami.
5. Skoro wódz rzymski opasał murem całe to miejsce —jak o tym mówiliśmy już wyżej — i podjął wszelkie środki zabezpieczające, aby nikt nie wymknął się, przystąpił do oblężenia. Znalazł tylko jedno miejsce odpowiednie do usypania wału. Otóż za tą wieżą, która zamykała drogę wiodącą od zachodu do pałacu i szczytu góry, znajdował się pewien występ skalny o znacznej szerokości i wzbijał się w górę, choć nie na taką wysokość, co Masada, gdyż był o trzysta łokci niższy. Nazywano go Leuke. Silwa więc wszedł na to wzniesienie i obsadziwszy je, kazał wojsku znosić ziemię. A że żwawo pracę podjęto i przy użyciu wielu rąk, wzniesiono potężny wał wysokości dwustu łokci. Jednak nawet przy tych rozmiarach nie wydał się on ani dość mocny, ani wystarczająco wydźwignięty w górę, aby mógł stanowić podstawę do osadzenia machin. Dlatego położono jeszcze na nim warstwę dobrze dopasowanych głazów, pięćdziesiąt łokci na długość i tyleż samo na wysokość. Machiny były w ogóle zbudowane podług tych, które obmyślił dla celów oblegania najpierw Wespazjan, a potem Tytus. Wzniesiono także wieżę wysoką na sześćdziesiąt łokci i dookoła opancerzoną żelazem. Rzymianie miotali stąd pociski z licznych skorpionów i balist i szybko przepędzali obrońców z muru, a nawet nie pozwolili im wychylić głowy. Jednocześnie Silwa, ustawiwszy potężny taran, kazał nieustannie bić nim w mur i gdy w końcu z trudem udało się część jego skruszyć, obrócił go w gruzy. Tymczasem sykariusze pośpiesznie wznieśli od wewnątrz drugi mur, który nie miał pod ciosami machin podzielić losu tego pierwszego. Mógł się bowiem poddawać i osłabiać siłę uderzenia, gdyż zbudowano go w taki oto sposób. Położono na długość wielkie belki jedne na drugich i na końcach związano je z sobą. W ten sposób ułożono dwa równoległe rzędy w odstępie odpowiadającym szerokości muru, a środek między nimi wypełniono gliną. Aby zaś w miarę, jak nasyp rósł w górę, ziemia nie rozsypywała się, belki podłużne powiązano jeszcze poprzecznymi. Cała ta budowa wydała się nieprzyjaciołom jakby wznoszeniem domów. Uderzenia machin w poddającą się masę traciły swoją siłę, co więcej — pod wpływem wstrząsu ziemia osiadła, co czyniło mur jeszcze mocniejszym. Widząc to Silwa uznał, że chyba mur ten łatwiej będzie zniszczyć ogniem, i rozkazał żołnierzom zasypać go chmarą płonących pochodni. A że był on zbudowany głównie z drzewa, szybko zajął się i z ognia, który wnet się rozprzestrzenił wskutek luźnej budowy, strzelił w górę potężny płomień. Ledwie jednak rozgorzał pożar, począł wiać wiatr północny, który Rzymian wprawił w istne przerażenie. Odwrócił bowiem z góry kierunek płomieni, pędząc je na nich samych i obawa, że ogień może strawić machiny, doprowadzała ich niemal do rozpaczy. A oto nagle, jakby za zrządzeniem Opatrzności Bożej, zmienił się na wiatr południowy i dmąc z ogromną siłą w przeciwnym kierunku, porywał z sobą płomienie rzucając je na mur, który począł płonąć od dołu do góry. Rzymianie doznawszy takiej pomocy Bożej pośpieszyli uradowani do obozu i postanowili nazajutrz uderzyć na nieprzyjaciół. W nocy zaś wzmogli czujność straży, aby żaden z nich nie uszedł potajemnie.
6. Jednakże ani sam Eleazar nie myślał o ucieczce, ani nikomu innemu na to nie chciał pozwolić. Widząc, że mur poszedł z dymem, i nie znajdując żadnego sposobu ratunku ani obrony oraz stawiając sobie przed oczy to, co Rzymianie uczynią z nimi, ich dziećmi i żonami, kiedy zwyciężą, uznał, że wszyscy bez wyjątku powinni śmierć sobie zadać. Uważając, że w ich położeniu nie ma lepszego wyjścia, zebrał swoich najwaleczniejszych towarzyszy i takimi oto słowy zagrzewał ich do tego ostatecznego kroku:
 „Dawno temu, waleczni mężowie, powzięliśmy postanowienie, że nie będziemy służyć ani Rzymianom, ani nikomu innemu prócz samego Boga, bo On jeden jest prawdziwym i sprawiedliwym panem ludzi. A oto teraz nadszedł czas, który żąda potwierdzenia tego przekonania czynem. Obyśmy tylko nie okryli się hańbą w tej chwili próby! Przedtem nie chcieliśmy znosić jarzma niewoli, która nawet nie groziła niebezpieczeństwem, to teraz mielibyśmy dobrowolnie zgodzić się nie tylko na niewolę, ale i srogą zemstę, jeśli dostaniemy się żywi w ręce Rzymian? Wszak byliśmy pierwsi, którzy stanęli do boju z nimi, i jesteśmy ostatnimi, którzy bój ten toczą. Wierzę też, że Bóg dał nam łaskę, żebyśmy mogli umrzeć piękną śmiercią i jako ludzie wolni, co nie było dane innym, którzy musieli ulec wbrew swej nadziei. My wszakże wiemy z całą pewnością, że twierdza padnie, skoro dzień zaświta, ale możemy swobodnie wybrać szlachetną śmierć dla siebie i naszych najbliższych. Ani bowiem nie mogą nam w tym przeszkodzić nieprzyjaciele, choć gorąco pragną dostać nas żywych w swe ręce, ani my nie zdołamy pokonać ich w walce. Może bowiem już na samym początku, kiedy postanowiliśmy upomnieć się o wolność i wszystko poczęło się nam źle układać w stosunkach z nieprzyjaciółmi, powinniśmy byli odgadnąć zamysł Boga i zrozumieć, że naród żydowski niegdyś przez Niego umiłowany, skazany został na zagładę. Gdyby bowiem Bóg nadal był dla [nas] łaskawy albo przynajmniej tylko trochę zagniewany, nie mógłby dopuścić do zguby tak wielu ludzi ani nie wydałby swojego najświętszego miasta na pastwę ognia i na zatratę nieprzyjaciołom. Czy naprawdę żywiliśmy złudną nadzieję, że my sami tylko z całego narodu żydowskiego ocalimy się i będziemy się cieszyć wolnością, jakbyśmy nie splamili się żadnym grzechem wobec Boga ani nie uczestniczyli w żadnym [bezprawiu]? My, którzy nauczaliśmy innych?
Patrząc więc, jak Bóg ukazuje nam płonność naszych oczekiwań, stawiając nas w sytuacji bez wyjścia, obracającej wniwecz wszelkie nasze nadzieje. Bo ani natura, która uczyniła twierdzę nie do zdobycia, nie dopomogła nam w uratowaniu się, ani ogromne zapasy żywności, ani mnóstwo broni, ani obfitość innych środków, gdyż Bóg sam zupełnie odebrał nam nadzieję ratunku. Wszak płomienie niesione z początku na nieprzyjaciół nie obróciły się same z siebie na mur, któryśmy zbudowali, lecz sprawił to gniew Boży za te wszystkie występki, jakich w swoim szaleństwie nie wahaliśmy się popełniać względem swoich współbraci. Kary za to niechaj nam nie wymierzają nasi zaciekli wrogowie, Rzymianie, lecz sam Bóg i to naszymi rękami. Będzie ona łatwiejsza do zniesienia od tego, co by nas od nich czekało. Niechaj giną żony nasze nie pohańbione, a dzieci nie zakosztowawszy goryczy niewoli. Po nich wyświadczymy sami sobie tę szlachetną przysługę, zachowując wolność jako piękny całun. Ale przedtem jeszcze zniszczymy ogniem cały nasz dobytek i samą twierdzę. Rzymianie wściekać się będą — wyobrażam to sobie — gdy ani nas samych nie dostaną w swoje ręce, ani łupu nie wezmą. Zostawimy samą tylko żywność, aby po naszej śmierci świadczyła, że nie pokonano nas głodem, lecz, jak na początku postanowiliśmy, wybraliśmy śmierć zamiast niewoli".
7. Tak rzekł Eleazar. Jednakże słowa jego w owej chwili nie wszystkim obecnym trafiły do serca. Podczas gdy jedni z wielką chęcią na to przystali i niemal radowali się uważając, że śmierć jest najgodniejszym wyjściem, to drugich, którzy byli bardziej miękkiego serca, litość zdjęła nad losem swoich żon i dzieci, a z pewnością i swoim własnym, kiedy stanęli w obliczu nieuchronnego końca. Patrząc jedni na drugich swoimi łzami zdradzali, że w głębi duszy są temu przeciwni. Eleazar widząc, że mężów tych lęk ogarnął i wobec tak wielkiej decyzji odeszła ich odwaga, obawiał się, aby swoim biadaniem i płaczem nie osłabili ducha także tych, którzy tak mężnie przyjęli jego słowa. Nie tylko więc nie poniechał dalszego zagrzewania ich, ale zebrawszy się w sobie z wielkim zapałem i w pięknych słowach roztrząsał sprawę nieśmiertelności duszy. Nie kryjąc swego oburzenia i utkwiwszy wzrok w tych, którzy zalewali się łzami, rzekł do nich:
„Dalibóg, srodze zawiodłem się mniemając, że w walce o wolność będę miał za towarzyszy mężów dzielnych, gotowych zarówno pięknie żyć, jak i pięknie umrzeć. Wy jednak męstwem i odwagą niczym nie różnicie się od zwykłych ludzi, skoro czujecie lęk przed śmiercią, która może wyzwolić was od najgorszych nieszczęść, choć w tym wypadku nie powinniście ani wahać się, ani czekać na czyjąkolwiek zachętę. Od długiego czasu, bo od chwili, gdy umysł nasz zdolny jest pojmować, pouczają was nieustannie nakazy ojców naszych i Boga — a potwierdzili je czynem i słowem nasi przodkowie — że nieszczęściem dla człowieka jest życie, a nie śmierć. Ta bowiem daje duszom wolność i pozwala im odejść od swej ojczystej i nieskalanej siedziby, gdzie wolne od wszelkiego nieszczęścia mogą trwać nie doznając cierpienia. Dopóki pozostają uwięzione w śmiertelnych ciałach i dzielą z nimi wszelkie zło, są w istocie martwe, gdyż to, co boskie, nie może mieć żadnego udziału w tym, co śmiertelne. Wszelako dusza uwięziona w ciele wiele może zdziałać, gdyż czyni sobie zeń narzędzie spostrzegania i sama niewidocznie porusza je i popycha do czynów, daleko wykraczając poza śmiertelną naturę.
Natomiast skoro tylko uwolni się od brzemienia, które ciągnie ją ku ziemi i przygniata, i odzyska pierwotne miejsce, osiąga swoją błogosławioną moc i niczym nie skrępowaną potęgę, pozostając dla oczu niewidoczna jak sam Bóg. Nie jest widzialna nawet wtedy, gdy pozostaje w ciele, gdyż wstępuje weń niepostrzeżenie i znów oddala się tak samo. Jedną tylko ma niezniszczalną naturę, która staje się przyczyną zmian w ciele. Wszystko bowiem, czegokolwiek dusza dotknie, żyje i rozkwita, a co opuści, marnieje i umiera.
Tak wielka tkwi w niej siła nieśmiertelności. Najbardziej przekonującym dla was dowodem, że prawdą jest to, co mówię, może być sen, w którym dusze znajdują najsłodszy odpoczynek wolne od dręczącego je ciała i stają się zupełnie niezależne, i dzięki swemu pokrewieństwu obcują z Bogiem, przybywają, gdzie chcą, i przepowiadają wiele przyszłych wydarzeń. Czemu więc mielibyśmy się bać śmierci, skoro tak lubimy odpoczynek we śnie?
Czyż nie jest to czymś nierozumnym, że w tym życiu dążymy do wolności, a pogardzamy tą, która jest wieczna? A przecież my, którzy z domu wynieśliśmy takie wychowanie, powinniśmy innym świecić przykładem gotowości na śmierć. Jeśli jednak w tym względzie potrzeba nam świadectwa pogan, to spójrzmy na Indów, którzy zapewniają, że oddają się ćwiczeniom w mądrości. Ci dzielni mężowie niechętnie znoszą okres swego życia jako pewną narzuconą im powinność oddawaną naturze i pragną, aby dusze jak najrychlej uwolniły się od więzów ciała. Choć żadne nieszczęście ich do tego nie przynagla ani nie popycha, z samej tylko tęsknoty za życiem nieśmiertelnym zapowiadają innym, że zamierzają zejść ze świata. I nie ma takiego, który by chciał ich od tego odwieść, lecz wszyscy uważają ich za szczęśliwych i nawet każdy daje im zlecenia do swoich krewnych. Tak mocno wierzą oni we wspólne życie dusz jako rzecz pewną i najprawdziwszą na świecie.
A kiedy usłyszą to, co im zlecono, oddają swe ciała ogniowi, aby takim sposobem oddzielić jak najczystszą duszę od ciała, i umierają wśród pienia hymnów  pochwalnych.   Albowiem łatwiej   odprowadzają  ich  najbliżsi na śmierć, niż inni ludzie swoich ziomków, kiedy wybierają się w daleką podróż. Płaczą nad samymi sobą, a tamtych uważają za szczęśliwych, ponieważ już odzyskali swój stan nieśmiertelny. Czyż nie wstyd nam, że jesteśmy bardziej małoduszni od Indów i do tego jeszcze naszą tchórzliwością okrywamy hańbą nasze prawa ojczyste, które budzą zazdrość u wszystkich narodów? Ale nawet gdyby od początku wpajano nam przeciwną naukę, mianowicie że dla ludzi największym dobrem jest życie, a śmierć nieszczęściem, to i tak obecna chwila każe mężnieją przyjąć, skoro mamy zginąć z woli Bożej i wskutek konieczności. Albowiem dawno już, jak widać, Bóg wydał taki wyrok na cały naród żydowski, tak że musimy się rozstać z życiem, ponieważ nie umiemy we właściwy sposób z niego korzystać. I nie obarczajcie winą za to siebie samych ani nie upatrujcie zasługi Rzymian w tym, że ta wojna z nimi przywiodła nas wszystkich do zagłady. Nie sprawiła tego bowiem ich potęga, lecz wmieszała się tu siła wyższa, stwarzając pozory, że to oni odnieśli zwycięstwo. Bo czy to od oręża rzymskiego zginęli Żydzi zamieszkali w Cezarei? Ani myśleli oni o buncie przeciw Rzymianom, a tymczasem w chwili, kiedy święcili siódmy dzień, tłum Cezareańczyków rzucił się na nich i wymordował wszystkich wraz z żonami i dziećmi, choć nawet nie podnieśli ręki na swoją obronę. Przy tym nie troszczono się bynajmniej o Rzymian, którzy za wrogów uważali tylko nas, powstańców! Ale, powie ktoś, Cezareańczycy zawsze wiedli spory z zamieszkałymi wśród nich Żydami i skorzystali z tej sposobności, aby dać upust swej zadawnionej nienawiści. Cóż wobec tego mamy powiedzieć o Żydach w Scytopolis? Przecież oni gwoli Grekom poważyli się nawet wojnę z nami prowadzić, a nie razem ze swoimi pobratymcami stawiać opór Rzymianom. Zaiste! Jak wiele przez to zyskali, że okazali tamtym dobrą wolę i zaufanie! Oto nagroda, jaką odebrali za swoją sojuszniczą pomoc: wyrżnięto ich bez skrupułów wraz z całymi rodzinami. I to, czego tamci mieli od nas doświadczyć, a przed czym Żydzi ich obronili, ich właśnie potem spotkało, jakby sami tego pragnęli. Zbyt wszakże wiele by mówić, gdyby chcieć szczegółowo przedstawić każde wydarzenie. Bo, jak wam wiadomo, nie ma w Syrii miasta, które by nie wymordowało swoich żydowskich współobywateli, bardziej wrogo nastawionych do nas niż do Rzymian. Dość wspomnieć Damasceńczyków, którzy nie szukając nawet jakiegoś bardziej wiarygodnego pretekstu, sprawili w mieście okrutną rzeź, zabijając osiemnaście tysięcy Żydów wraz z kobietami i dziećmi. Liczba zaś tych, którzy zginęli męczeńską śmiercią w Egipcie, przekroczyła chyba, jak słyszeliśmy, sześćdziesiąt tysięcy. Zginęli oni, być może, dlatego, że znaleźli się w obcym kraju i nie czuli się równym przeciwnikiem, lecz czegóż brakowało z tego, co mogłoby natchnąć nadzieją na pewne zwycięstwo tych wszystkich, którzy podjęli wojnę z Rzymianami na ojczystej ziemi? Mieli broń, mury, warowne twierdze nie do zdobycia i ducha bojowego gardzącego każdym niebezpieczeństwem w imię obrony wolności — słowem wszystko, co zachęcało ich do buntu. To mogło jednak wystarczyć tylko na krótką metę, ale w nas rozbudziło szalone nadzieje i stało się początkiem większych nieszczęść. Wszystko wzięte, wszystko wpadło w ręce nieprzyjaciół, jakby miało służyć do jeszcze większego uświetnienia ich zwycięstwa, a nie do ocalenia tych, którzy to przygotowali. Natomiast polegli w boju zasługują na to, aby ich sławić jako szczęśliwych, albowiem oni życie swoje oddali, gdy bronili wolności, a nie zdradzili jej. Któż jednak nie zapłakałby nad losem mnóstwa ludzi, których Rzymianie wzięli do niewoli? Któż nie wolałby umrzeć, niż doznać tego, co ich spotkało? Jedni zginęli na kole rozciągani albo ogniem przypiekani i biczem chłostani, drugich na wpół zżartych przez dzikie zwierzęta zachowano żywych, aby po raz wtóry uczynić z ich ciał dla nich ucztę i aby nieprzyjaciele mieli okazję do zabawy i śmiechu. Za najnieszczęśliwszych z nich wszakże należy poczytać tych, którzy zostali przy życiu i którym nie było dane znaleźć śmieci, choć nieraz o nią błagali. Gdzież się podziało to wielkie miasto [to macierzyste miasto całego narodu żydowskiego], obwarowane pierścieniem tak potężnych murów, bronione tyloma twierdzami i ogromnymi wieżami, ledwie mogące pomieścić wojenne uzbrojenie i mające do swej obrony wiele tysięcy mężów? Cóż się stało z tym miastem, co do którego wierzyliśmy, że sam Bóg wybrał je na swoją siedzibę? Zniszczone aż do fundamentów zostało zniesione z oblicza ziemi. Jedynie tylko wspomnienie o zabitych pozostało i mieszka w ruinach. Nieszczęśni starcy siedzą na zgliszczach świętego okręgu i garstka niewiast, które nieprzyjaciele zachowali, aby uczynić je ofiarami najsromotniejszego pohańbienia. Któż z nas, mając to przed oczyma, miałby tyle siły, aby jeszcze oglądać słońce, gdyby nawet mógł żyć wolny od niebezpieczeństw? Któż byłby aż takim wrogiem ojczyzny albo takim tchórzem i tak do życia przywiązanym, żeby nie żałował, że jeszcze dotąd grób go nie przykrył? Bodajbyśmy wszyscy byli pomarli, zanim zobaczyliśmy to święte miasto obrócone w gruzy rękami nieprzyjaciół, zanim Przybytek święty niecnie starto z oblicza ziemi. A skoro omamiła nas szlachetna zresztą nadzieja, że może my będziemy w stanie wziąć za to miasto pomstę na wrogach, a teraz ona okazała się płonną i wtrąciła nas samych w położenie bez wyjścia, spieszmy się umrzeć z honorem. Litujmy się nad samymi sobą, dziećmi i żonami naszymi, dopóki jest w naszej mocy samym ulitować się nad sobą. Zrodziliśmy się bowiem na śmierć i my, i nasze potomstwo i nawet najszczęśliwsi z nas nie będą mogli ujść przed nią. Zniewagi, niewola i oglądanie żon prowadzonych razem z dziećmi na pohańbienie — to nie jest zło narzucone ludziom przez naturę, lecz do przeżywania tego zmusza własne tchórzostwo tych właśnie, którzy mogli, ale nie chcieli w porę umrzeć. My natomiast, pyszniąc się swoim męstwem, zbuntowaliśmy się przeciwko Rzymianom i w końcu teraz, kiedy ofiarowali nam ratunek, odrzuciliśmy go. Dla kogóż więc nie jest jasne, jak srodze na nas się pomszczą, gdy wezmą nas żywych? Biada młodzieńcom, którzy przez swą siłę ciała zmuszeni będą znosić liczne męki, biada także tym podeszłym w latach, którym sędziwy wiek nie pozwoli wytrzymać takich cierpień. Będzie można widzieć, jak wloką żonę na pohańbienie i usłyszeć głos dziecka, które ze związanymi rękami wzywać będzie pomocy ojca. Ale dopóki te ręce pozostają jeszcze wolne i dzierżą miecz, mogą oddać szlachetną przysługę. Zgińmy nie jako niewolnicy naszych nieprzyjaciół, lecz razem z dziećmi i żonami rozstańmy się z życiem jako ludzie wolni. To nam nakazują nasze prawa, o to błagają nas żony i dzieci nasze. Bóg sam zesłał na nas taką konieczność, a tylko Rzymianie pragną, by było inaczej, i boją się, aby nikt nie postradał życia, zanim dostanie się do niewoli. Spieszmy się więc, abyśmy nie dali im spodziewanej uciechy z naszej niedoli, ale wprawili ich w zdumienie naszą śmiercią i w podziw naszą odwagą."
Rozdział IX
1. Eleazar chciał jeszcze dalej rzecz ciągnąć i ich zagrzewać, lecz słuchacze przerwali mu mowę i owładnięci jakimś niepohamowanym zapałem rwali się do wskazanego czynu. Rozbiegli się jak opętani i jeden drugiego chciał wyprzedzić, mniemając, że ten, kto nie znajdzie się w rzędzie ostatnich, da dowód swego męstwa i rozsądku. Tak wielką pałali żądzą zabijania swoich żon, dzieci i siebie samych. Ich zapał nie stygł —jakby można oczekiwać — nawet wtedy, gdy już przyszło wykonać samo zadanie, lecz nieugięcie trwali przy swym postanowieniu, jakie powzięli słuchając przemowy.
I chociaż w sercach wszystkich żywe były uczucia dla osób bliskich i ukochanych, zwyciężył głos rozumu, który im mówił, że powzięli najlepsze postanowienie co do losu swoich najdroższych. Bo kiedy żegnali się biorąc żony w ramiona i wśród szlochania tulili do siebie swoje dzieci po raz ostatni obsypując je pocałunkami, w tej samej chwili, jakby ktoś przyprawił im obce ręce, spełniali to, co postanowili, a tę okropną konieczność mordowania osładzała im tylko myśl o tym, co wypadłoby im wycierpieć, gdyby dostali się  w ręce nieprzyjaciół. Ostatecznie nie znalazł się ani jeden taki, który by się uchylał od wykonania tego tak zuchwałego czynu, lecz wszyscy zabijali po kolei swoich najbliższych — nieszczęśni ludzie, których konieczność wtrąciła w takie położenie, że zabicie żon i dzieci własną ręką wydało im się najmniejszym złem. Nie mogli jednak zapanować nad targającą ich rozpaczą po tym, czego dokonali, i mniemali, że wyrządzą krzywdę zabitym, jeśli bodaj na krótko ich przeżyją. Przeto złożyli jak najszybciej swój dobytek na jedno miejsce i podpalili go; następnie wybrali losem spomiędzy siebie dziesięciu, którzy mieli być zabójcami wszystkich. Potem każdy kładł się obok rozciągniętych ciał żony i dzieci i objąwszy je ramionami, nadstawiał ochoczo gardło pod ciosy tych, którzy spełniali tę nieszczęsną przysługę. Ci zaś bez wahania wszystkich pozabijali i to samo prawo losu ustalili dla siebie samych.
Ten, na którego padł los, miał zabić najpierw dziewięciu innych, a na końcu siebie. Wszyscy tak ufali sobie, że żaden, czy to cios zadający, czy przyjmując go, nie zachowa się inaczej niż inny. W końcu wszyscy już podstawili swoje gardła, a jeden ostatni rozejrzał się po mnóstwie leżących, czy może przy tej ogólnej rzezi nie pozostał ktoś, kto by jeszcze potrzebował jego ręki. A kiedy przekonał się, że wszyscy są już martwi, podpalił pałac w różnych częściach i ująwszy oburącz miecz przeszył się nim na wskroś i padł obok swoich bliskich. I tak zginęli w przekonaniu, że nie pozostała żadna od nich pochodząca żywa dusza, aby mogła dostać się pod władzę Rzymian. Jednakże w podziemiu, kędy biegł wodociąg dostarczający wodę pitną, ukrywała się staruszka oraz pewna krewna Eleazara, która daleko przewyższała inne niewiasty mądrością i wiedzą, z pięciorgiem dzieci. Schowała się tam w chwili, gdy uwaga innych była zaprzątnięta zabijaniem. Liczba ofiar łącznie z kobietami i dziećmi wyniosła dziewięćset sześćdziesiąt. Tragedia ta rozegrała się dnia piętnastego miesiąca Ksantyku.
2. Tymczasem Rzymianie ciągle jeszcze oczekiwali walki i skoro świt stanęli w gotowości bojowej i uczyniwszy przy pomocy drabin pomost do wyjścia z wałów ruszyli do ataku. Nie widząc jednak nikogo po stronie nieprzyjaciół, ale wszędzie znajdując przerażającą pustkę, płomień buchający wewnątrz i milczenie, zupełnie nie mogli pojąć, co się stało. W końcu podnieśli okrzyk wojenny, jakby na znak rozpoczęcia miotania pocisków sądząc, że wywabią kogoś ze środka. Krzyk ten doszedł do uszu niewiast, które wyszły z podziemia i odsłoniły przed Rzymianami cały przebieg wydarzeń, a jedna z nich potrafiła nawet dokładnie opowiedzieć, co mówiono i jak postąpiono. Rzymianie nawet nie bardzo chcieli jej słuchać, ponieważ tak niezwykły postępek nie znajdował u nich wiary. Tymczasem przystąpili do gaszenia ognia i utorowawszy sobie szybko drogę przez płomienie dotarli do wnętrza pałacu. Kiedy natrafili na mnóstwo pomordowanych, nie radowali się, że taki los spotkał ich wrogów, lecz zdumiewali się nad szlachetnością ich postanowienia i podziwiali pogardę śmierci, którą okazało tylu ludzi nieugięcie wprowadzając ją w czyn.

poniedziałek, 21 października 2013

Ubezpieczenie zdrowotne

Sprawdźcie, proszę, Waszą pocztę elektroniczną. Posłałem Wam pilną wiadomość dotyczącą naszego ubezpieczenia zdrowotnego. Jeśli nie macie nic w skrzynce odbiorczej, sprawdźcie w spamie.

niedziela, 20 października 2013

Raport znad Morza Martwego

Wasz wysłannik specjalny pojechał dziś nad Morze Martwe, żeby się upewnić, że nie zmarzniecie w wodzie, kiedy tu przyjedziecie :)

Żeby z Jerozolimy dojechać do Morza Martwego, trzeba najpierw przejechać przez Pustynię Judzką. Znajduje się na niej m. in. klasztor św. Jerzego, o którym już wspominałem na naszym blogu. Pustynia teraz nie kwitnie, ale i tak ma swój urok:







Po drodze zatrzymałem się jeszcze na Masadzie. To twierdza i pałac króla Heroda Wielkiego. Podczas Wojny Żydowskiej (66-73 r. po Chr.) była ona ostatnią twierdzą żydowskich powstańców. O ich tragicznym losie opowiada Józef Flawiusz w swoim dziele "Wojna Żydowska". Tekst Flawiusza wrzucę na bloga w tym tygodniu, a na razie zobaczcie panoramę z pałacu Heroda:


A tu panorama z centralnej części Masady:


W końcu dotarłem na plażę.



Podobno obraz mówi więcej niż słowa, więc zapraszam na krótki instruktażowy film o wchodzeniu do wody :)



Nie zapomnijcie wziąć strojów kąpielowych! ;)

PS. Jutro rano nie będzie nowego wpisu na blogu. Będziecie musieli poczekać do wtorku.

Niedzielnie...

... to nic Wam dziś nie napiszę, bo jadę nad Morze Martwe, żeby sprawdzić, czy woda się nadaje do kąpieli ;)


Wyświetl większą mapę

Jak się uda, to wrzucę wieczorem trochę zdjęć :)

Dobrej niedzieli!

sobota, 19 października 2013

Podręczny słownik

No tak, jedziemy na wyprawę, ale po jakiemu się tam dogadać?

Warto odkurzyć swój angielski. To jest podstawowy język międzynarodowy. Zawsze znajdzie się ktoś, z kimś można będzie się po angielsku porozumieć. Na terenie Izraela i Palestyny mówi się na co dzień w innych językach, a mianowicie po hebrajsku i po arabsku. Oba te języki należą do grupy języków semickich. Różnią się wyraźnie od języków indoeuropejskich, do których należą m. in. polski czy angielski. Różnice dotyczą przede wszystkim struktury gramatycznej i słownictwa, ale także pisowni. Oba te języki są zapisywane "odwrotnie", czyli od prawej do lewej.

Język hebrajski to język Starego Testamentu. Większość ksiąg pierwszej części Pisma Świętego została spisana w tym właśnie języku. W czasach Pana Jezusa hebrajski stawał się coraz bardziej językiem teologii i liturgii żydowskiej, a na co dzień mówiono po aramejsku. Współczesny język hebrajski został wskrzeszony na przełomie XIX i XX w. i stał się językiem codziennym Izraelczyków.

Język arabski zyskał swoją klasyczną formę po pojawieniu się Koranu. Dziś ma wiele dialektów. Arabowie z Maroka raczej nie dogadają się z Arabami z Iraku, choć i jedni, i drudzy bez problemu zrozumieją Arabów z Egiptu.

Warto przed naszą podróżą nauczyć się kilku podstawowych zwrotów w obu tych językach. W [zapisie wymowy] sylaby akcentowane są pogrubione.

Rozmówki hebrajskie

Witaj! Cześć! - !שלום [szalom]
Dzień dobry (rano) - בוקר טוב [boker tow]
Dzień dobry (w ciągu dnia) - יום טוב [jom tow]
Dobry wieczór - ערב טוב [erew tow]
Dobranoc - לילה טוב [lajla tow]
Dziękuję! - תודה [toda]
Jestem z Polski - אני מפולין [ani mipolin]

Więcej zwrotów hebrajskich znajdziecie TUTAJ.

Rozmówki arabskie

Witaj! Cześć! - مرحبا [marhaba]
Dzień dobry (rano) - صباح الخير [sebah al-her]
Dzień dobry (w ciągu dnia) - يوم جيد [jom żajid]
Dobry wieczór - مساء الخير [masa al-her]
Dobranoc - ليلة سعيدة [lajla sajida]
Dziękuję! - شُكْراً [szukran]
Jestem z Polski - أنا من بولندا [ana min bolanda]

Więcej zwrotów arabskich znajdziecie TUTAJ.

Uczcie się pilnie, bo po przyjeździe zrobię Wam egzamin! ;)

piątek, 18 października 2013

Jak zostałem muzułmaninem

Od rozpoczęcia Drugiej Intifady, czyli od września 2000 r., niewierni nie mogą wchodzić do meczetów w Haram Asz-Szarif, Szlachetnym Sanktuarium.

Kopuła Skały stoi od roku 691 w miejscu żydowskiej Świątyni zniszczonej przez Rzymian w roku 70. po Chrystusie. Al-Aqsa został zbudowany kilka lat później, a w czasach krzyżowców pełnił funkcję głównej kwatery templariuszy.

Nadarzyła się jednak okazja, żeby wejść do środka i zobaczyć te piękne budowle od środka. Towarzyszyłem pewnemu bardzo bogatemu turyście, który hojnie opłacił muzułmański zarząd miejsc świętych WAQF. Dzięki temu mogliśmy wejść do wnętrza meczetów.

Gdy ściągaliśmy buty przed drzwiami do Kopuły Skały, inni turyści zaczęli również dopominać się o wpuszczenie ich do środka.

- To niemożliwe. Wejście jest tylko dla muzułmanów! - groźnie odpowiedział nasz arabski przewodnik.

Jedna z turystek wskazała na nas dwóch i przytomnie zauważyła:

- Ale przecież ci ludzie nie są muzułmanami, a wprowadzasz ich do środka!

Na to nasz przewodnik odparł:

- Owszem, są muzułmanami. Muzułmanami z Polski.

I wprowadził nas do wnętrza.

(Tekst opublikowany na moim blogu w portalu Areopag XXI)

czwartek, 17 października 2013

Na miłe sny

Trochę latania i ładna muzyka :)



Dobranoc!

Historia Jerozolimy - początki

Jerozolima to miasto, którego pisana historia sięga czasów ponad 3000 lat temu. Ludzie osiedlali się tu już dużo wcześniej, korzystając z obronnych walorów wzgórz i głębokich dolin oraz obfitego źródła wody pitnej w dolinie Cedronu, zwanego do dziś Gihon.

Dla nas Jerozolima stała się ważna po jej zdobyciu przez króla Dawida, co zostało opisane w 2 Księdze Samuela, r. 5. Dawid przeniósł tam wtedy stolicę swojego państwa z Hebronu. Sprowadził tam Arkę Przymierza, dzięki czemu miasto stało się nie tylko centrum administracyjnym, ale i religijnym dla plemion izraelskich.

Na mapie poniżej możecie zobaczyć, jak się zmieniał obszar miasta w czasach Starego Testamentu:


Szarą linią są zaznaczone dzisiejsze mury Starego Miasta.
Żółta linia to granice miasta w czasach Dawida (XI/X w. przed Chr.).
Fioletowa linia wyznacza granice miasta za Salomona (X w. przed Chr.), który zbudował pierwszą Świątynię dla Boga Izraela i umieścił w niej Arkę Przymierza.
Linia czerwona oraz pomarańczowa wskazują, jak duże mogło być miasto w VIII/VII w. przed Chr. Ponieważ dane archeologiczne nie są jednoznaczne, różni archeologowie przedstawiają różne teorie.

Warto zauważyć, że miasto od zachodu i południa jest otoczone przez dolinę Gehenny (Valley of Hinnom), a od wschodu przez dolinę Cedronu (Kidron Valley). Przez środek miasta przebiega dolina Tyropeonu - na mapie pokrywa się mniej więcej z napisem "The Machtesh"). Miasto rozwijało się więc najpierw ku północy od Miasta Dawidowego (City of David) obejmując Wzgórze Świątynne (Mount Moriah), a następnie ku zachodowi, wspinając się na wzgórza po drugiej stronie środkowej doliny.

Miasto w takim kształcie zostało zdobyte i zburzone przez Babilończyków w roku 587/586 przed Chr. Poruszający opis tego, co działo się w obleganym i zdobytym mieście, znajdziemy w Księdze Lamentacji.

środa, 16 października 2013

Śmieciarz i róża

Grudzień to świetny czas na przycinanie krzewów różanych w klasztornym ogrodzie. Ibrahim, nasz ogrodnik, pochodzi z Artas pod Betlejem. Krzyżowcy nazwali tę niezwykle urodzajną i piękną dolinę Hortus Conclusus, Ogród Zamknięty, w nawiązaniu do Pieśni nad Pieśniami: Ogrodem zamkniętym jesteś, siostro ma, oblubienico, ogrodem zamkniętym, źródłem zapieczętowanym (4, 12). Jest muzułmaninem.

Któregoś grudniowego popołudnia wracałem do klasztoru. Ku swojemu wielkiemu zdziwieniu zobaczyłem na naszej ulicy Nablusowej pracownika służb oczyszczania miasta. Rzadki to widok w naszej arabskiej dzielnicy. A ten pracownik nie dość, że tam był, to jeszcze sprzątał. Podnosił jeden śmieć, wrzucał do wora, a drugi zostawiał. I znowu podnosił następny, a kolejny zostawiał na chodniku. I następny podnosił, a kolejny zostawiał…

Chwilę później, gdy wszedłem do naszego ogrodu, zobaczyłem Ibrahima. Przycinał różane krzewy. Dobrze to robił, jest fachowcem i lubi swoją pracę. Ale na każdym krzaczku zostawiał jeden uschnięty listek lub małą obumarłą gałązkę.

Opowiedziałem Najstarszemu Klasztornemu Staruszkowi, co zobaczyłem. A on na to: Nie dziw się, że muzułmanie robią wszystko nie do końca dobrze. Dla nich tylko Allah jest doskonały. Oni nie mogą nawet próbować być doskonali – byłoby to bluźnierstwem.

(Tekst opublikowany na moim blogu w portalu Areopag XXI)

wtorek, 15 października 2013

Jak się spakować?

Dziś kolejny odcinek z serii "Porady praktyczne" :)

Każdy z Was będzie mógł wziąć ze sobą jedną sztukę bagażu głównego (czyli np. walizkę, torbę podróżną lub duży plecak) oraz jedną sztukę bagażu podręcznego, który będzie podróżował z Wami w kabinie samolotu.

Bagaż główny zostanie nadany na lotnisku w Katowicach i trafi do bagażników samolotu. Odbierzecie go już na lotnisku w Tel Awiwie. Nie znam jeszcze niestety limitu wagi bagażu głównego, ale zazwyczaj jest to 18 lub 20 kg. Jeśli Wasz bagaż główny będzie cięższy, linia lotnicza może zażądać opłaty za nadbagaż.

Do bagażu głównego powinny trafić wszystkie płyny (np. szampony, żele do kąpieli itp.) oraz ostre narzędzia (scyzoryki, nożyczki itp.), których nie można wnosić na pokład samolotu w bagażu podręcznym.

Z mojego doświadczenia wynika, że w roli bagaży głównego najlepiej się sprawdzają walizki plastikowe typu "skorupa". Są najbardziej odporne na uszkodzenia podczas sortowania i pakowania bagażu na lotnisku. Oczywiście jeśli nie macie takiej walizki, to nie trzeba jej kupować specjalnie na naszą podróż :) Zupełnie wystarczy zwykła walizka czy torba podróżna.

Warto swój bagaż główny oznaczyć w taki sposób, żeby go łatwo zidentyfikować na lotnisku docelowym. Przywieszka z Waszym nazwiskiem, adresem i numerem telefonu będzie bardzo przydatna. Można też przywiązać do walizki jakąś kolorową wstążeczkę lub nakleić charakterystyczną naklejkę, dzięki którym dostrzeżecie swój bagaż od razu pośród dziesiątek podobnych walizek kręcących się na pasie bagażowym w Tel Awiwie.

Przy odprawie w Katowicach Wasz bagaż główny zostanie oklejony specjalnymi naklejkami linii lotniczej i zarejestrowany w systemie identyfikacji bagażu.

Bagaż podręczny nie powinien być większy niż 55x40x20 cm, ani cięższy niż 5 kg. Można mieć ze sobą na pokładzie dodatkowo małą torebkę z dokumentami i pieniędzmi itp.

Na koniec dowcip związany z nadawaniem bagażu:

Przychodzi do odprawy podróżny i mówi:
- Lecę do Nowego Jorku z przesiadką we Frankfurcie. Poproszę o nadanie tej dużej walizki do Hong Kongu, tej średniej do Johannesburga, a tej małej do Rio de Janeiro.
- Ale proszę pana, tak się nie da! - zaprotestowała pani z obsługi bagażowej.
- Jak to się nie da? Przecież w zeszłym miesiącu tak zrobiliście!

:) Wy nie macie się o co obawiać, bo lot jest bezpośredni i nie będziecie mieli przesiadek :) A poniżej znajdziecie statystykę moich lotów :)

poniedziałek, 14 października 2013

Kraj o wielu twarzach

Izrael to kraj niesłychanie zróżnicowany. Czasem wystarczy wyjść za róg ulicy, żeby znaleźć się w zupełnie innym świecie, gdzie ludzie ubierają się inaczej, mówią innym językiem, wyznają inną religię, inaczej wyglądają...

Dziś wrzucam Wam kilka obrazków z Izraela, które pokazują mały ułamek tej różnorodności.

Na początek dziewczyny na plaży w Tel Awiwie - w sumie to trochę strach podejść i zagadać ;)


Matisyahu, żydowski ortodoksyjny hip-hopowiec, w jarmułce i z brodą:



Na święto Purim także ultraortodoksyjni żydzi przebierają się w śmieszne kostiumy (a przy okazji mężczyźni piją do upadłego):


Księża i mnisi naparzają się miotłami wewnątrz najważniejszych świątyń, np. w Bazylice Narodzenia w Betlelejem:



A to tylko malutki przedsmak tego, co zobaczycie w Ziemi Świętej... :)

niedziela, 13 października 2013

Rodzinnie, niedzielnie :)

Wspomnienie o moim Dziadku, jakie zamieściłem parę dni temu, przywołało rodzinne wspomnienia. Kiedyś razem z Ewą wzięliśmy się tworzenie drzewa genealogicznego naszej rodziny. Na razie w jego gałęziach znajduje się 156 osób. Odnaleźliśmy nazwiska naszych wspólnych prapradziadków: Franciszka Surówki i jego żony Barbary z domu Gawlik oraz Franciszka Hojdy i jego żony Marii z domu Kękuś. Z drugiej strony drzewa znajduje się już pokolenie "naszych wnuków" - do niego należą np. Ania, Patryk i Damian. Jest już siedem pokoleń w naszym drzewie :)

Gdzieś pośrodku genealogicznych gałęzi znajduje się Ciocia Lola, czyli Karolina Surówka (6 czerwca 1907 - 2 lipca 2000). Była siostrą mojego dziadka Tadka i Waszej (pra(pra))babci Elżbiety. Wielu z nas ją pamięta. Okazuje się, że jej skromna osoba wpisała się w historię polskiej literatury XX wieku! Sami zobaczcie:



Myślę, że niedziela to dobry czas, żeby przypomnieć sobie rodzinne historie. Przez te wszystkie pokolenia przewijały się radości i cierpienia, szczęście i smutek, czasem nawet osobiste czy rodzinne tragedie. Jest coś bardzo ważnego, co nas wszystkich łączy. Pamiętajmy o sobie i módlmy się za siebie.

Gdybyście chcieli uzupełnić dane w naszym drzewie genealogicznym, dodać nowe osoby, dorzucić swoje zdjęcia, napiszcie mi mejla. Poślę Wam wtedy informację, jak to zrobić.

sobota, 12 października 2013

Ziemia, gdzie proroctwa stają się prawdą

Pustynia...

gorąco...

sucho...

śmierć...

tak sobie zazwyczaj wyobrażamy niegościnne, groźne pustynne tereny. W Piśmie Świętym znajdziemy tymczasem zapowiedzi proroków o tym, że pustynia... rozkwitnie! Prorok Izajasz w rozdziale 35. swojej księgi pisze tak:
Niech się rozweselą pustynia i spieczona ziemia,
niech się raduje step i niech rozkwitnie!
Niech wyda kwiaty jak lilie polne,
niech się rozraduje, skacząc i wykrzykując z uciechy.
Chwałą Libanu ją obdarzono,
ozdobą Karmelu i Saronu.
Oni zobaczą chwałę Pana,
wspaniałość naszego Boga.
Pokrzepcie ręce osłabłe,
wzmocnijcie kolana omdlałe!
Powiedzcie małodusznym:
«Odwagi! Nie bójcie się!
Oto wasz Bóg, oto - pomsta;
przychodzi Boża odpłata;
On sam przychodzi, by zbawić was».
Wtedy przejrzą oczy niewidomych
i uszy głuchych się otworzą.
Wtedy chromy wyskoczy jak jeleń
i język niemych wesoło krzyknie.
Bo trysną zdroje wód na pustyni
i strumienie na stepie;
spieczona ziemia zmieni się w pojezierze,
spragniony kraj w krynice wód;
badyle w kryjówkach, gdzie legały szakale
- na trzcinę z sitowiem.
Będzie tam droga czysta,
którą nazwą Drogą Świętą.
Nie przejdzie nią nieczysty, <gdy odbywa podróż>,
i głupi nie będą się tam wałęsać.
Nie będzie tam lwa, ni zwierz najdzikszy
nie wstąpi na nią ani się tam znajdzie,
ale tamtędy pójdą wyzwoleni.
Odkupieni przez Pana powrócą,
przybędą na Syjon z radosnym śpiewem,
ze szczęściem wiecznym na twarzach:
osiągną radość i szczęście,
ustąpi smutek i wzdychanie. 
Gdybyście przyjechali tu w marcu, zobaczylibyście na środku pustyni takie widoki:






piątek, 11 października 2013

Jak zrobić to, co robił dziadek?

Rebeka jest jedną z wielu izraelskich doktorantek z Uniwersytetu Hebrajskiego, które przychodzą do mojej biblioteki. Tego dnia zajrzała do biura, zapytała, czy może usiąść, bo ma nietypową prośbę.


źródło: Wikipedia
- Wiesz, zbliża się Pascha. A ja mam w domu zakwas na chleb. Choć sama nie jestem zbyt praktykująca, to jednak rodzice nalegają, żebym się go pozbyła przed świętami. Wiesz, że my, Żydzi, nie możemy mieć nic kwaszonego w domu na Paschę, prawda? No właśnie. I tu właśnie mam prośbę. Mógłbyś ode mnie kupić ten zakwas? Szkoda go wyrzucać, po świętach się przyda. Naprawdę dobry chleb z niego wychodzi. Zaraz po Passze go od Ciebie odkupię! Jesteś jedynym gojem, którego mogę o to poprosić.
Dziadek Tadek i ja pod smokiem

I w taki sposób stałem się na tydzień posiadaczem chlebowego zakwasu. Kosztował mnie on jednego szekla. Przypomniałem sobie wtedy, jak mój dziadek Tadek, pochodzący z podkrakowskiej wioski, opowiadał, jak przed wojną kupował kwas przed Paschą od swojego żydowskiego sąsiada.


*     *     *

Nie sposób znaleźć miasta bardziej stosownego do obchodzenia Wielkanocy i Paschy niż Jerozolima. Chrześcijanie wiedzą, że to właśnie tutaj dokonało się to, co dla nich najważniejsze: męką, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. Dla Żydów z kolei Jeruszalaim to miejsce, gdzie zamieszkał Bóg, gdzie stała Jego Świątynia, gdzie składano ofiary – w tym tę z paschalnych baranków na upamiętnienie wyzwolenia z Egiptu, z domu niewoli. 


Przygotowanie macy na Paschę (źródło: Wikipedia)
Świątynia została zniszczona w 70 roku po Chrystusie i od tego momentu wyznawcy judaizmu nie mają już gdzie składać ofiar ze zwierząt. Święto Paschy pozostaje jednak bardzo ważnym wydarzeniem w liturgicznym roku. Trwa przez tydzień, od 15 dnia miesiąca Nisan (który przypada na przełomie marca i kwietnia według kalendarza gregoriańskiego). Przed Paschą Żydzi oczyszczają swoje domy ze wszystkiego, co jest kwaszone. Tradycja ta wiąże się z biblijnym opisem zawartym w Księdze Wyjścia. Izraelici mieli wyjść z Egiptu w pośpiechu, dlatego nie zdążyło się zakwasić ciasto na chleb, jakie mieli przygotowane w swoich domach (Wj 12, 34). Dlatego też w drodze ucieczki z Egiptu mogli jeść tylko pieczywo niekwaszone, przaśne. Stąd pochodzi też inna nazwa żydowskiej Paschy – Święto Przaśników. Współcześnie badacze wiążą tę tradycję raczej z praktycznymi zaletami niekwaszonych chlebów – były o wiele lżejsze niż pieczywo kwaszone, bardziej trwałe i świetnie nadawały się do podróżnych sakw.

Opowieść o wyjściu Izraelitów z Egiptu przeczytacie TUTAJ.



czwartek, 10 października 2013

Wielkoczwartkowo

Podczas naszej pielgrzymki będą się mieszały okresy liturgiczne i święta. Rano będziemy śpiewać kolędy w Betlejem, a wieczorem - pieśni pasyjne w Ogrodzie Oliwnym. Podróż przez Ziemię Świętą to podróż nie tylko przez przestrzeń, ale i przez czas...

Na wschodnim stoku góry Syjon w Jerozolimie jest miejsce, gdzie lubię przychodzić w Wielki Czwartek. Kościół św. Piotra In Gallicantu (o Pianiu Koguta) stoi w miejscu, gdzie – jak mówi bizantyjska tradycja – stał pałac arcykapłana Kajfasza. To tu Jezus miał być przyprowadzony po pojmaniu w Ogrodzie Oliwnym. Tu pokazuje się schody, którymi miał być prowadzony. Tu jest wykuta w skale cysterna, gdzie miał spędzić noc w oczekiwaniu na wyrok śmierci. Tu Piotr zaparł się Pana, a gdy kogut zapiał – zapłakał.

Nad doliną Cedronu zza Góry Oliwnej wznosi się wielka tarcza księżyca w pełni. Cisza. Z wioski Silwan, położonej po drugiej stronie doliny, dobiegają od czasu do czasu stłumione dźwięki wieczornej krzątaniny w domach. Patrzę na ten sam krajobraz, który widział tamtej nocy Jezus. Jest chłodno. Nic dziwnego, że Piotrowi było wtedy zimno i musiał wejść na dziedziniec pałacu Kajfasz, by się ogrzać przy ognisku.


Daleko w dolinie Cedronu rozbłyskują światła pochodni i świec. Kiedy zaczną piać koguty, schodzą z hymnami i udają się do tego miejsca, gdzie Pan modlił się. W miejscu tym jest piękny kościół. Biskup wchodzi tam i wraz z całym ludem odmawia modlitwę. Czyta się też ów ustęp z Ewangelii, w którym Pan rzekł swoim uczniom: „Czuwajcie, abyście nie ulegli pokusie”. Następnie wszyscy, nawet małe dzieci, zstępują stąd pieszo z hymnami wraz z biskupem do Getsemani. Idą powoli, krok za krokiem, tłumnie, zmęczeni codziennym czuwaniem i postami. Ponad dwieście pochodni kościelnych zostało przygotowanych, by oświetlić ludowi drogę (Egeria, 36, 1-2). A z Getsemani procesja wspina się do kościoła In Gallicantu. Czas iść do Ogrodu Oliwnego – teraz już tam będzie cicho, a franciszkanie pozwolą wejść i usiąść pod starą oliwką, która patrzyła na modlącego się Jezusa...


fot. Marta Barasińska
Opowieść ewangelisty św. Marka o modlitwie w Ogrodzie Oliwnym i o zaparciu się Piotra przeczytacie TUTAJ.

środa, 9 października 2013

"Niech się każdy postara o baranka dla rodziny"

Ziemia Święta to miejsce, gdzie możemy nadal spotkać różne starożytne rytuały. Wszyscy znamy historię baranka paschalnego. Dziś żydzi już nie składają ofiary z baranków na Paschę. Robią to nadal samarytanie. Przy okazji warto przeczytać 4. rozdział Ewangelii św. Jana. Znajdziecie go TUTAJ.



Na górze Garizim, niedaleko dzisiejszego Nablusu, znajduje się miejsce, gdzie stała świątynia Samarytan. Oni do dziś zachowują tradycje ofiarnicze Starego Testamentu. Dziś grupa jest bardzo nieliczna – nieco ponad 700 osób. Sami wywodzą swoją historię od dziesięciu pokoleń Izraela, które zostały uprowadzone do Asyrii po upadku Królestwa Północnego w roku 722 przed Chr. Niektórzy mieszkańcy okolic Samarii mieli jednak pozostać w kraju i zachować tradycje przodków. Jeszcze przed VIII wiekiem centrum ich kultu była nie Jerozolima, ale właśnie góra Garizim. Kiedy Judejczycy wrócili z wygnania do Babilonu po roku 538 przed Chr., nie przyjęli oferty współpracy ze strony Samarytan. Żydzi uważali ich za odstępców i heretyków, czego echa znajdziemy także w ewangeliach.


Kalendarz już od starożytności różni się od kalendarza żydowskiego, dlatego ich Pascha przypada zazwyczaj tuż przed świętem obchodzonym przez wyznawców judaizmu. Baranki są przyprowadzane przez samarytańskie rodziny na specjalne miejsce niedaleko ruin starożytnej świątyni. Wszyscy mężczyźni są ubrani na biało. Gdy słońce schodzi ku zachodowi, miejsce ofiary wypełnia się również turystami i ciekawskimi obserwatorami.

- Co oznacza ta dzisiejsza uroczystość? – pytam Elazara ben Tzedaqah, najwyższego kapłana Samarytan.


- Dawno temu Najwyższy, niech będzie błogosławione Imię Jego, spojrzał z nieba i usłyszał błagania swojego ludu. Żydzi… ehm, to znaczy MY byliśmy wtedy w Egipcie. Najwyższy postanowił nas stamtąd uwolnić, a ukarać Egipcjan. I zesłał na nich straszne plagi, a ostatnia była najbardziej okrutna. Przez Egipt miał przejść Anioł Pana i zabić wszystkich pierworodnych. Ale Pan postanowił ocalić Żydów… to znaczy NAS postanowił ocalić. Kazał nam złożyć w ofierze baranki, upiec je w żywym ogniu, a ich krwią oznaczyć drzwi naszych domów, żeby Anioł Śmierci mógł nas ominąć. I dlatego dziś też złożymy ofiarę z baranków na pamiątkę wyzwolenia z Egiptu.

Słońce zniknęło za horyzontem, na placu najwyższy kapłan rozpoczął modlitwę. Mężczyźni recytują i śpiewają. Arcykapłan modli się mówiąc o tysiącach i dziesiątkach tysięcy baranów, jakie będą złożone w ofierze. Trzy tuziny przestraszonych i milczących zwierzaków czeka na swój los. Nagle gwar cichnie. Mężczyźni chwytają noże. Podcinają gardła ofiarom. Krew spływa do przygotowanego wcześniej kanału.
Po kilku minutach odarte ze skóry i wypatroszone z wnętrzności baranki są już nabite na żerdzie, a czasem przywiązane do dwóch skrzyżowanych drągów. Ojcowie rodzin naznaczają krwią czoła swych bliskich. Wszyscy rzucają się sobie w ramiona, cieszą się z wolności, uratowania z Egiptu. Mięso upieczone nad wielkimi ogniskami jest główną potrawą tego wieczoru.

Kiedy wyjeżdżamy z Garizim, cała okolica jest wypełniona duszącym dymem ze spalonych baranich skór, wnętrzności i kości.

- Mam wrażenie, że Rzymianie zrobili przysługę Żydom, gdy zburzyli ich Świątynię w Jerozolimie. Wyobrażasz sobie, jaki tam musiał być smród, gdy palili resztki nie po dziesiątkach, ale po tysiącach baranów? – powiedział Łukasz zamykając okno samochodu.


(tekst opublikowany na moim blogu w portalu Areopag XXI)

wtorek, 8 października 2013

Jeszcze kilka słów o lataniu

Czy wiecie, że bodaj pierwszą europejską linią lotniczą, która otworzyła stałe połączenie na lotnisko w Lyddzie (dzisiejsze lotnisko Ben Guriona, gdzie wylądujecie), był polski LOT? Polskie samoloty latały tu już od 1937 roku z Warszawy z międzylądowaniami we Lwowie, Czerniowcach, Bukareszcie, Sofii, Salonikach, Atenach i na wyspie Rodos. Trasę tę możecie zobaczyć TUTAJ. Pierwotnie latały dwunastoosobowe maszyny Lockheed L-10 Electra,


które potrzebowały 9 godzin i 50 minut samego lotu z prędkością przelotową 306 km/h. Do czasu podróży należy oczywiście doliczyć międzylądowania i postoje. Dla porównania Wasz bezpośredni lot potrwa niecałe 4 godziny :)

Już w roku 1938 zaczęły latać najnowocześniejsze wtedy Lockheedy L-14 Super Electra, które zabierały na pokład 14 pasażerów:



Super Electry były też szybsze niż ich poprzedniczki. Przy prędkości maksymalnej 402 km/h i większym zasięgu (do 3420 km) mogły pokonać trasę w nieco ponad 7 godzin i tylko z jednym międzylądowaniem. Dla porównania Wasz samolot będzie leciał z prędkością przelotową ok. 850 km/h.

Współczesne samoloty pasażerskie są bardzo bezpiecznym i wygodnym środkiem transportu. Ci, co nigdy jeszcze nie lecieli, zadają sobie pewnie pytanie, jak to będzie. Czy te wszystkie turbulencje są naprawdę takie straszne? Czy te różne dźwięki w samolocie - jakieś skrzypienia, stukania itp. - są normalne?

Wnętrze samolotu wygląda jak wnętrze dużego autokaru. Pośrodku jest przejście, a po obu stronach po trzy fotele dla pasażerów. Nad siedzeniami znajdują się schowki na bagaż podręczny. Na zdjęciu prezentuje się to w taki sposób:


Wnętrze "szoferki" wygląda tak:


Turbulencje nie powinny być dziwnym odczuciem dla kogoś, kto jest przyzwyczajony do jazdy po polskich drogach ;) Odczuwa się je tak, jak jazdę po dziurawej ulicy. Po prostu trzęsie. Jest to spowodowane przez zmiany ciśnienia atmosferycznego. Kiedyś moi znajomi lecieli do Krakowa z Irlandii. W pewnym momencie zaczęły się bardzo silne turbulencje. Kapitan ogłosił: "Jak Państwo czują, wlecieliśmy właśnie nad Polskę, bo znacznie się pogorszyła jakość nawierzchni" ;) Oczywiście podczas turbulencji należy siedzieć w swoim fotelu i mieć zapięty pas.

Skrzydło samolotu nie jest jednolitym kawałkiem metalu. Oprócz zbiorników paliwa (tak, tak! skrzydła są pełne paliwa!) zawiera w sobie dużo mechanicznych części, które się ruszają - zwłaszcza podczas startu i lądowania. Jest to zupełnie normalne. Możecie to zobaczyć na przykład na tym filmiku.

A tutaj z kolei możecie zobaczyć, jak ładnie samolot macha skrzydłami podczas turbulencji, oraz co się dzieje ze skrzydłem podczas lądowania :)



poniedziałek, 7 października 2013

Telefony komórkowe

Jeszcze zupełnie niedawno do Ziemi Świętej pielgrzymi przypływali statkami. Podróż trwała kilka tygodni. Listy czy pocztówki do krewnych docierały po miesiącu czy dwóch. Dziś zaś pierwszą rzeczą, jaką robią podróżni tuż po wyjściu z samolotu na lotnisku w Tel Awiwie, jest telefon czy sms do domu :)

Prawdopodobnie każdy z Was będzie miał ze sobą telefon komórkowy. To bardzo przydatne urządzenie. Warto jednak pamiętać o paru ważnych zasadach, które pozwolą nam uniknąć nieprzyjemnej niespodzianki po powrocie do domu. Nieprzyjemnej niespodzianki, czyli koszmarnie wysokiego rachunku...

1. Izrael leży poza Europą, dlatego stawki za minutę rozmowy są bardzo wysokie. Zależnie od operatora może się okazać, że minuta rozmowy kosztuje nawet powyżej 10 złotych!

2. Kiedy jesteście poza Polską, nie działają pakiety "darmowych minut", jakie macie w abonamencie.

3. Wysyłanie smsów również jest droższe, ale zazwyczaj cena oscyluje wokół 2 zł. za sms. Ewentualne "darmowe pakiety smsów" również nie działają.

4. Odbieranie rozmów jest również płatne! Zazwyczaj są to takie same stawki, jak za rozmowę wykonaną.

5. Odbieranie smsów jest darmowe.

6. Transmisja danych jest bardzo droga. Najlepiej wyłączyć tę opcję w telefonie przed przyjazdem, a włączyć ją dopiero po powrocie do Polski.

7. Warto wyłączyć przekierowanie nieodebranych rozmów na pocztę głosową. Operatorzy podobno stosują takie triki, że nawet jeśli się ktoś nagra na naszą pocztę głosową, to i tak zapłacimy za to nagranie jak za rozmowę odebraną w roamingu.

Żeby zadzwonić czy wysłać smsa do Polski, trzeba użyć numeru z prefiksem międzynarodowym. Co to znaczy? Jeśli w Waszym telefonie macie wpisaną "Ciocię Krysię" z numerem 512 345 678, to na taki numer się do niej z Izraela nie dodzwonicie. Trzeba wybrać numer +48 512 345 678.

Gdybyście mieli jeszcze jakieś pytania, zadawajcie je w komentarzach poniżej.

niedziela, 6 października 2013

Starożytne "blogi" pielgrzymów do Ziemi Świętej

Zamieszczam poniżej mój artykuł, którego zredagowana wersja została opublikowana w miesięczniku LIST (n. 7-8, 2007). Dobrej niedzielnej lektury! :)

Święty Łukasz, autor Dziejów Apostolskich, tak zanotował ostanie słowa, jakie Jezus wypowiedział do swoich uczniów tuż przed Wniebowstąpieniem: Gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jeruzalem i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi (1, 8).

Krótko później Duch Święty rzeczywiście zstąpił na pierwszych uczniów. Łukasz opowiada historię pierwszych misji, rozszerzania się Słowa. W kolejnych dziesięcioleciach Dobra Nowina o Jezusie miała dotrzeć rzeczywiście na krańce świata. Apostoł Tomasz dotarł, jak mówi tradycja, do Indii. Paweł być może był w Hiszpanii. Dworzanin etiopskiej królowej ochrzczony przed diakona Filipa zaniósł Ewangelię do wschodniej Afryki. W kolejnych pokoleniach spotykamy Klemensa, biskupa Rzymu, który oddał życie na Krymie. W połowie II wieku Ireneusz był biskupem w Lyonie, w dzisiejszej środkowej Francji.

Tymczasem przez tereny dzisiejszego Izraela i Palestyny przetaczały się kolejne niepokoje. Podczas pierwszego powstania żydowskiego w latach 66-70 po Chr. judeochrześcijanie uciekali masowo z oblężonej przez rzymskie legiony Jerozolimy – zazwyczaj na tereny dzisiejszej Jordanii i Syrii. Żydowska Świątynia, w której modlili się też pierwsi chrześcijanie pochodzenia żydowskiego, spłonęła do szczętu w lipcu roku 70. Drugie powstanie żydowskie w latach 132-135 po Chr. przyniosło zagładę całego Świętego Miasta. Cesarz Hadrian nakazał zrównanie Jerozolimy z ziemią. Na miejscu żydowskiej stolicy Rzymianie zbudowali miasto pogańskie i  zasiedlili je osadnikami z różnych części Imperium. Żydzi, a razem z nimi również judeochrześcijanie, nie mieli prawa osiedlać się bliżej niż 60 rzymskich mil od miasta, które nosiło teraz nazwę Aelia Capitolina.

W drugim wieku główny nurt życia wspólnot chrześcijańskich toczył się już poza Palestyną. Kościoły rozwijały się w Azji Mniejszej, w Mezopotamii, w Egipcie, w północnej Afryce, w Italii. Prowincja Judei, spustoszona przez wojny i znajdująca się na peryferiach Imperium, nie wzbudzała zainteresowania wyznawców Chrystusa. Idea pielgrzymowania do miejsc związanych z ziemskim życiem Jezusa nie istniała w świadomości chrześcijan. Zajmowali się głoszeniem Ewangelii tam, gdzie mieszkali. Niektórzy wędrowali – jako kupcy, żołnierze czy niewolnicy – po różnych zakątkach świata i opowiadali o Jezusie. Zamiast spoglądać w przeszłość, na historyczne fakty związane z Jezusem, woleli patrzeć wprzód, oczekiwać Jego powtórnego przyjścia.

Chrześcijanie gromadzili się na początku na swoje spotkania w prywatnych domach. Z czasem przystosowywali swoje domy do potrzeb wspólnoty (jak w Dura Europos w dzisiejszej Syrii, albo w domu Piotra w Kafarnaum), albo też gromadzili się przy grobach męczenników ze swoich wspólnot na cmentarzach czy w katakumbach (np. w Rzymie). Groby wielkich męczenników czy apostołów stawały się ośrodkami kultu chrześcijańskiego i przyciągały wiernych z sąsiednich miejscowości czy regionów. Być może właśnie kult męczenników stał się jednym z powodów, dla których chrześcijanie zaczęli w końcu pielgrzymować także do Palestyny – tam, gdzie został zabity Ten, który był wzorem dla wszystkich męczenników, sam Chrystus.

Koniec III i początek IV wieku to czas, kiedy zaczyna powstawać ruch monastyczny. Chrześcijanie chcący żyć radykalnie podejmują życie ascetyczne. Wychodzą na pustynie, aby w samotności walczyć ze Złym i własnymi słabościami. Wokół świętych mężów i kobiet osiedlali się z czasem ich naśladowcy, a z miast przychodzili ludzie przyciągani sławą świętości pustelnika lub po prostu ciekawością. Na pustyniach Egiptu, ale także całego Bliskiego Wschodu można było spotkać chrześcijańskich ascetów. Także na Pustyni Judzkiej powstawały osiedla mnichów, które z biegiem lat przekształcały się w klasztory. Taki był początek klasztorów Mar Georgios w Wadi Qelt między Jerozolimą a Jerychem, czy klasztoru Mar Saba nieco bardziej na południe. Klasztory te istnieją do dziś, choć niewielu jest mnichów, którzy w nich żyją. Obecność, świętość i sława licznych ascetów żyjących blisko świętych miejsc mogła również mieć wpływ na pojawienie się w Palestynie pielgrzymów z dalekich krain.

Pierwsze świadectwa pielgrzymowania chrześcijan do Ziemi Świętej pochodzą dopiero z pierwszej połowy IV wieku. Panowanie cesarza Konstantyna Wielkiego przyniosło tolerancję dla wyznawców Chrystusa. Jeszcze na samym początku IV wieku nastąpiły ostatnie szerokie prześladowania, a już 30 lat później z cesarskich pieniędzy zaczęto finansować budowę wielkich kościołów w miejscach związanych z życiem Jezusa.

Szczęśliwie zachowały się do naszych czasów pamiętniki pierwszych chrześcijańskich pielgrzymów. Możemy spojrzeć oczyma ich autorów na Ziemię Świętą, poznać nieistniejące już dziś budowle, dawne tradycje. A co najważniejsze – poznać motywy, jakie kazały tym ludziom wyruszyć ze swoich miast i miesiącami wędrować na skraj Imperium.

Teściowa cesarza Konstantyna, Eutropia, udała się na pielgrzymkę do Palestyny już ok. roku 330. Z jej wizytą wiąże się ciekawe świadectwo dotyczące budowy kościoła w Mambre w Hebronie, zanotowane w „Historii Kościoła” pióra Hermiasza Sozomenosa. Hebron i okolice, a zwłaszcza dęby Mambre, wiążą się z postacią patriarchy Abrahama, który tam właśnie obozował i przyjął do swojego namiotu tajemniczych Gości (zob. Rdz 18). Hermiasz pisze tak:
Miejscowa ludność wraz z mieszkającymi dalej Palestyńczykami, Fenicjanami i Arabami obchodziła tam uroczyste doroczne święta. Schodzi się tam wielu (...), dla wszystkich jest to zaś święto pożądane: dla Żydów, ponieważ mogą się pochlubić, że Abraham jest głową ich plemienia, dla pogan z powodu wizyty Aniołów, dla chrześcijan natomiast dlatego, że już wówczas objawił się pobożnemu mężowi ten, który później jawnie się pokazał dla zbawienia rodzaju ludzkiego jako narodzony z dziewicy. Odpowiednio zaś do wyznawanej religii jedni czczą to miejsce, modląc się do Boga wszelkiego stworzenia, drudzy wzywając pomocy Aniołów, lejąc wino ofiarne oraz paląc kadzidło, bądź też zabijając w ofierze wołu, owcę, koźlę czy koguta.
Konstantyn nakazał zbudowanie w tym miejscu świątyni chrześcijańskiej. Jednakże nie przeszkodziło to poganom i Żydom - jeszcze 100 lat później przybywali tam, by oddawać cześć Abrahamowi i wysłańcom Nieba.

Helena, matka cesarza, również przybyła do Ziemi Świętej. Sokrates Scholastyk, który kilkadziesiąt lat później opisał tę podróż, twierdzi, że cesarzowa przybyła do Jerozolimy na skutek mistycznych widzeń i snów jakie otrzymała od Boga. Chciała odnaleźć pusty grób Jezusa. Okazało się, że na jego miejscu stała zbudowana dwa wieki wcześniej przez Hadriana świątynia Afrodyty. Po zburzeniu tej budowli i oczyszczeniu terenu znaleziono stary pusty grób, a w nim trzy krzyże. Była także tabliczka, titulus, jaką Piłat kazał powiesić na Jezusowym krzyżu. Sokrates pisze dalej:
Ponieważ nie było pewności, który ze znalezionych krzyży jest poszukiwanym Krzyżem, nie byle jakie zmartwienie przeżywała matka cesarza.
Z pomocą przyszedł jerozolimski biskup Makary, który wpadł na pomysł, by samego Boga o rozwiązanie tego problemu poprosić. 
A znak był taki: pewna kobieta (...) bliska już była śmierci. Rozkazał tedy biskup, by do łoża umierającej przyniesiono kolejno każdy z trzech krzyży: wierzył on niezłomnie, że kobieta wyzdrowieje, jeśli dotknie świętego Krzyża. I nie zawiódł się w swej nadziei.
Kobieta została uzdrowiona, a drzewo Krzyża zostało podzielone na trzy części. Jedna pozostała w Jerozolimie, drugą umieszczono w posągu Chrystusa w Konstantynopolu, a trzecia trafiła ostatecznie do Rzymu. Warto tu wspomnieć, że ponad 1000 lat później to, co zostało z jerozolimskiej części Krzyża, trafiło do klasztoru dominikanów w Lublinie. Niestety w 1991 roku relikwie stamtąd skradziono i nigdy już nie zostały odnalezione... Cesarzowa Helena rozkazała wystawić nad pustym grobem Jezusa wielką rotundę, nazwaną Anastasis, czyli Zmartwychwstanie. Obok niej znajdowało się atrium, a w jego południowo-zachodnim narożniku pod gołym niebem była skała Golgoty. Tuż za miejscem śmierci Jezusa została wzniesiona pięcionawowa bazylika, nazwana Martyrium. Kościół ten został ukończony i konsekrowany w roku 335.

Nie tylko wielcy tego świata ściągali do Ziemi Świętej. Przybywali tu także ludzie prości i pobożni. Jednym z nich był anonimowy Pielgrzym z Bordeaux, który przybył do Jerozolimy w roku 333, kiedy trwała jeszcze budowa Anastasis. Jego dziennik podróży to bardzo techniczny i suchy opis poszczególnych etapów drogi pielgrzyma. W swojej wędrówce od wybrzeży Atlantyku do Palestyny korzystał ze znakomitej sieci rzymskich dróg i znajdujących się przy nich zajazdów. Dziennie przebywał ok. 35 km., sama wędrówka zajęła mu 137 dni. Po drodze zatrzymywał się w większych miastach lub przy grobach świętych.

Z zapisków Pielgrzyma z Bordeaux wyraźnie widać, że interesują go miejsca związane z Jezusem. Wymienia sadzawkę Bethsaida z pięcioma portykami, narożnik Świątyni, na którym stał Jezus w czasie kuszenia, sadzawkę Siloe, górę Syjon, domy Kajfasza i Piłata. O domu Piłata mówi: Tu Pan był przesłuchiwany przed męką. Dodaje też: Po lewej zaś stronie jest pagórek Golgota, na którym Pan został ukrzyżowany. Ten drobny szczegół wskazuje, że dla Pielgrzyma z Bordeaux „domem Piłata” była budowla nazywana dziś Cytadelą, znajdująca się na zachodnim skraju miasta, przy bramie Jafy. Początek drogi krzyżowej znajdowałby się właśnie tam, a nie na miejscu twierdzy Antonia, po wschodniej stronie miasta, jak chce tego późniejsza, średniowieczna tradycja, według której wytyczono istniejącą dziś Drogę Krzyżową dla pielgrzymów.

Pielgrzym z Bordeaux opowiada także o kościele Zmartwychwstania, którego budowa ciągle jeszcze trwała: 
O rzut kamieniem stąd (od Golgoty) znajduje się grota, w której złożone zostało Jego ciało i trzeciego dnia zmartwychwstał. Tutaj też z rozkazu cesarza Konstantyna wzniesiono bazylikę, to jest kościół, cudownej piękności, posiadający z boku basen, skąd czerpie się wodę, z tyłu zaś łaźnię, w której chrzczone są dzieci.
Anonimowy Pielgrzym interesował się nie tylko miejscami świętymi. Z pewnością zażył kąpieli w Morzu Martwym, skoro notuje:
Woda w nim jest niezmiernie gorzka. Nie ma tu żadnych ryb, a także jakichkolwiek statków. Jeśli ktoś wskoczy do wody, by w niej pływać, ta unosi go sama.
Zainteresowań czysto turystycznych nie miała natomiast Egeria, która pół wieku później przybyła do Palestyny z terenów dzisiejszej Hiszpanii. Była prawdopodobnie kobietą wysokiego rodu, wykształconą i świetnie obeznaną z Pismem Świętym. Biblia była dla niej najważniejszym przewodnikiem. Podczas trzyletniego pobytu na Bliskim Wschodzie odwiedziła najważniejsze miejsca biblijne – od chaldejskiego Ur, skąd pochodził Abraham, do miast w delcie Nilu. Odwiedzała mnichów i mniszki, a swoje zapiski kieruje najwyraźniej do grupy kobiet – zapewne jej własnej wspólnoty religijnej, z której pochodziła i do której po pielgrzymce powróciła.

Egeria przekazuje wiele szczegółów dotyczących nie tylko miejsc świętych, ale także sposobu celebrowania liturgii w Jerozolimie na początku lat 80. IV wieku. Opisuje dokładnie, jak wyglądały codzienne liturgie w różnych świątyniach miasta. Opowiada o tym, co robił biskup – główny celebrans, jakie zadania należały do innych duchownych. Cytuje modlitwy i pieśni. Porównuje jerozolimskie obrzędy z tymi, które ukształtowały się już na Zachodzie.

Cechą charakterystyczną liturgii w Jerozolimie było to, że obejmowała ona cały dzień. O różnych godzinach wierni, zarówno duchowni, jak i mnisi i świeccy, gromadzili się na wspólne śpiewanie psalmów. W niedziele odprawiano Eucharystię. Centralnym miejscem było Anastasis, ale liturgie sprawowano również w innych kościołach: na Syjonie, w dolinie Cedronu, na Górze Oliwnej w Eleona i w Imbomon – miejscu Wniebowstąpienia, a także w Betlejem. Egeria wspomina też o kościele w miejscu domu Łazarza, Marty i Marii w Betanii, czyli Lazarium. Co ciekawe, ta ostania nazwa przetrwała w języku arabskim – dziś brzmi ona al-’Azariya.

Liturgie nie były statyczne. Wymagały wielkiego zaangażowania ze strony uczestników. Zwłaszcza w Wielkim Tygodniu miejsce celebracji zmieniało się nawet kilka razy w ciągu dnia. Są także nocne czuwania, na które wzywa biskup. Nieraz w zapiskach Egerii można odnaleźć wspomnienie o tym, że biskup czy diakon rozsyła wiernych, mówiąc by się szybko posilili i wrócili na modlitwę o ustalonej godzinie do innego miejsca. Jedynie w Wielki Piątek 
nie wzywa się do czuwania, ponieważ wiadomo, że lud jest zmęczony, jednak w zwyczaju jest, iż mimo to się czuwa. Ci z ludu, którzy chcą, a przynajmniej mogą, zostają tam do rana, ci którzy nie mogą – nie czuwają. Czuwają też silniejsi lub młodsi duchowni. Przez całą noc aż do rana odmawia się hymny i antyfony. Czuwa tu wielki tłum, jedni do wieczora, inni do północy – jak kto może.
Egeria zauważa, że liturgie Wielkiego Tygodnia sprawowane w Jerozolimie są bardzo podobne do tych, jakie odprawia się w jej rodzinnych stronach. Zauważa też wiele szczegółów typowych dla Jerozolimy i przekazuje je adresatom swego dziennika. Tak opisuje adorację Krzyża w Wielki Piątek:
Ustawia się tron biskupa na Golgocie, za Krzyżem, gdzie teraz stoi. Biskup zasiada na tronie i ustawia się przed nim duży stół nakryty lnianą tkaniną. Diakoni stają dookoła. Przynoszą srebrną pozłacaną skrzynkę, w której jest święte drzewo Krzyża (...) Kiedy położą je na stole, biskup siedząc bierze w ręce oba końce świętego drzewa, diakoni zaś, którzy stoją wokół, pilnują.
Żeby oddać cześć Krzyżowi i ucałować go, podchodzący wierni i katechumeni muszą się niemal położyć na stole. Skąd tak niewygodny sposób adoracji? Egeria pisze:
Ponieważ kiedyś – nie wiem kiedy – jak mówią – ktoś odgryzł i skradł kawałek ze świętego drzewa, teraz diakoni, którzy stoją wokół, pilnują, by któryś z podchodzących nie ośmielił się znowu tak uczynić.
Teraz już wiemy, skąd w obecnej Liturgii Męki Pańskiej wzięli się diakoni stojący przy celebransie w momencie adoracji krzyża! Zresztą właśnie ta liturgia przetrwała do naszych czasów w niemal niezmienionej formie.

Nie wszyscy jednak uważali, że pielgrzymowanie do Ziemi Świętej ma sens. Kiedy Egeria z zachwytem wędrowała po miejscach biblijnych, kiedy uważnie uczestniczyła w świętych liturgiach w Anastasis i innych kościołach Miasta, sam św. Grzegorz z Nyssy (zm. 394; Ojciec i Doktor Kościoła) pisał do jednego ze swych przyjaciół:
Gdyby nawet w miejscach jerozolimskich była większa łaska, grzech u tamtejszych mieszkańców nie byłby tak nagminny. Tymczasem nie ma żadnego rodzaju namiętności, na który by się u nich nie poważono: nieprawości, cudzołóstwa, kradzieże, bałwochwalstwa, trucicielstwa, zawiści i zabójstwa: zwłaszcza to ostatnie zło jest tam tak nagminne, że nigdzie nie ma takiej gotowości do zabijania, jak w owych miejscach, gdzie jak dzikie zwierzęta biegną rodacy do krwi rodaków, by się wzajemnie mordować dla zimnego zysku? Gdzie tedy dzieją się takie rzeczy, jaki dowód masz na to, że w tych miejscach jest większa łaska?
Nawet sama podróż była bardzo niebezpieczna dla pobożnego chrześcijanina. Czyhali na niego nie tylko zbójcy czy izauryjscy górale słynący z okrucieństwa, nie tylko dzikie zwierzęta czy choroba, ale przede wszystkim niebezpieczeństwo zgorszenia i grzechu. Grzegorz kontynuuje:
A ponieważ na Wschodzie zajazdy i gospody miasta nastręczają wiele swobody i obojętności wobec złego, jak może ten, kto przechodzi przez dym, nie mieć podrażnionych oczu? Gdzie brudzi się ucho i brudzi się oko, brudzi się także serce, przyjmując przez wzrok i słuch bezeceństwa. Jakże więc będzie można przejść bez poruszenia namiętności przez miejsca dotknięte namiętnością?
Biskup Nyssy powołując się na własne doświadczenie podróży do Jerozolimy ostro zalecał pozostanie w domu i spokojne pogłębianie wiary, zamiast włóczenia się po niebezpiecznych drogach:
Myśmy bowiem wyznawali, że objawiony Chrystus jest prawdziwym Bogiem i wtedy, zanim byliśmy na miejscu i potem, a wiara nasza ani nie była mniejsza przedtem, ani potem się nie powiększyła. I o tym, że się stał człowiekiem przez Dziewicę, wiedzieliśmy i przed zwiedzeniem Betlejem. I w zmartwychwstanie wierzyliśmy przed oglądaniem pomnika grobowego, a wniebowstąpienie uważaliśmy za prawdziwe i bez widzenia Góry Oliwnej. Tylko zaś tyle zyskaliśmy z pielgrzymki, żeśmy poznali przez porównanie, iż nasze miejscowości są o wiele świętsze od zagranicznych. Przeto wy, którzy boicie się Pana, chwalcie Go tam, gdzie jesteście. Albowiem zmiana miejsca nie powoduje przybliżenia Boga, lecz gdziekolwiek byś był, Bóg przyjdzie do Ciebie, jeżeli znajdzie się taka gospoda twojej duszy, aby Pan zamieszkał i przechadzał się w Tobie. Jeżeli zaś masz człowieka wewnętrznego pełnego złych myśli, to chociażbyś był na Golgocie i na Górze Oliwnej i pod pomnikiem zmartwychwstania, jesteś tak daleki od przyjęcia do siebie Chrystusa, jak ci, co w ogóle nie wyznawali wiary w Niego. Poradź więc, mój kochany, braciom, by podróżowali do ciała Pana, a nie z Kapadocji do Palestyny. I gdyby do dziś dnia działo się to, co było na początku, że Duch Święty w postaci ognia rozdzielał każdemu swe dary, trzeba by wszystkim być w tym miejscu, w którym odbywał się rozdział darów; jeżeli zaś Duch wionie, gdzie chce, to i ci, którzy są tu i wierzą, stają się uczestnikami Jego darów, stosownie do swej wiary, a nie stosownie do pielgrzymki powziętej do Jerozolimy.


*     *     *


Pielgrzymować zatem? Czy może jednak zostać w domu? Najważniejsze jest to, by być wiernym świadkiem Jezusa. Pobyt w Ziemi Świętej jest jak czytanie Piątej Ewangelii – pozwala zobaczyć, że Bóg działał w bardzo namacalny sposób. Żeby być wiarygodnym świadkiem, trzeba najpierw samemu dotknąć i zobaczyć. Ale później trzeba pójść i głosić.