Na górze Garizim, niedaleko dzisiejszego Nablusu, znajduje się miejsce, gdzie stała świątynia Samarytan. Oni do dziś zachowują tradycje ofiarnicze Starego Testamentu. Dziś grupa jest bardzo nieliczna – nieco ponad 700 osób. Sami wywodzą swoją historię od dziesięciu pokoleń Izraela, które zostały uprowadzone do Asyrii po upadku Królestwa Północnego w roku 722 przed Chr. Niektórzy mieszkańcy okolic Samarii mieli jednak pozostać w kraju i zachować tradycje przodków. Jeszcze przed VIII wiekiem centrum ich kultu była nie Jerozolima, ale właśnie góra Garizim. Kiedy Judejczycy wrócili z wygnania do Babilonu po roku 538 przed Chr., nie przyjęli oferty współpracy ze strony Samarytan. Żydzi uważali ich za odstępców i heretyków, czego echa znajdziemy także w ewangeliach.
Kalendarz już od starożytności różni się od kalendarza żydowskiego, dlatego ich Pascha przypada zazwyczaj tuż przed świętem obchodzonym przez wyznawców judaizmu. Baranki są przyprowadzane przez samarytańskie rodziny na specjalne miejsce niedaleko ruin starożytnej świątyni. Wszyscy mężczyźni są ubrani na biało. Gdy słońce schodzi ku zachodowi, miejsce ofiary wypełnia się również turystami i ciekawskimi obserwatorami.
- Co oznacza ta dzisiejsza uroczystość? – pytam Elazara ben Tzedaqah, najwyższego kapłana Samarytan.
- Dawno temu Najwyższy, niech będzie błogosławione Imię Jego, spojrzał z nieba i usłyszał błagania swojego ludu. Żydzi… ehm, to znaczy MY byliśmy wtedy w Egipcie. Najwyższy postanowił nas stamtąd uwolnić, a ukarać Egipcjan. I zesłał na nich straszne plagi, a ostatnia była najbardziej okrutna. Przez Egipt miał przejść Anioł Pana i zabić wszystkich pierworodnych. Ale Pan postanowił ocalić Żydów… to znaczy NAS postanowił ocalić. Kazał nam złożyć w ofierze baranki, upiec je w żywym ogniu, a ich krwią oznaczyć drzwi naszych domów, żeby Anioł Śmierci mógł nas ominąć. I dlatego dziś też złożymy ofiarę z baranków na pamiątkę wyzwolenia z Egiptu.
Słońce zniknęło za horyzontem, na placu najwyższy kapłan rozpoczął modlitwę. Mężczyźni recytują i śpiewają. Arcykapłan modli się mówiąc o tysiącach i dziesiątkach tysięcy baranów, jakie będą złożone w ofierze. Trzy tuziny przestraszonych i milczących zwierzaków czeka na swój los. Nagle gwar cichnie. Mężczyźni chwytają noże. Podcinają gardła ofiarom. Krew spływa do przygotowanego wcześniej kanału.
Po kilku minutach odarte ze skóry i wypatroszone z wnętrzności baranki są już nabite na żerdzie, a czasem przywiązane do dwóch skrzyżowanych drągów. Ojcowie rodzin naznaczają krwią czoła swych bliskich. Wszyscy rzucają się sobie w ramiona, cieszą się z wolności, uratowania z Egiptu. Mięso upieczone nad wielkimi ogniskami jest główną potrawą tego wieczoru.
Kiedy wyjeżdżamy z Garizim, cała okolica jest wypełniona duszącym dymem ze spalonych baranich skór, wnętrzności i kości.
- Mam wrażenie, że Rzymianie zrobili przysługę Żydom, gdy zburzyli ich Świątynię w Jerozolimie. Wyobrażasz sobie, jaki tam musiał być smród, gdy palili resztki nie po dziesiątkach, ale po tysiącach baranów? – powiedział Łukasz zamykając okno samochodu.
(tekst opublikowany na moim blogu w portalu Areopag XXI)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz